Czasami odnoszę wrażenie, że kobiety częściej mają poczucie winy. Wtedy, gdy zrobią coś dla siebie, a nie dla innych, gdy coś sobie kupują i gotują swoją ulubioną zupę, której nikt inny z domowników nie lubi. Pozytywna dawka egoizmu obecna jest rzadko, a jeśli już to jest bardzo malutka. Piszę to głównie na bazie obserwacji moich koleżanek.
A potem (mimo miłości do obcasów) przeskoczyć w sportowe buty i dalej nie robić nic.
Mam jakąś ogromną potrzebę zachwycania się wszystkim. Nie wiem skąd mi się to wzięło. Mijam bez i muszę się zatrzymać. Powąchać, obejrzeć, nawet pocałować płatki, bo jest piękny że dech zapiera. Uwielbiam też próbować nowych smaków. Przy moim schorzeniu muszę dostarczać sobie bardzo dużo energii. Z tego powodu jedzenie jest dla mnie ważne i po prostu spełniam 95% swoich zachcianek, nie ważne jakie one są. Nie mogę wybrzydzać, bo nie dostarczę tylu kalorii ile trzeba i będzie lipa. Dzisiaj bez spiny zrobiłam sobie prosty i pyszny obiad (jeden z wielu, zupa zawsze w garnku :D)
Zwyczajny makaron z sosem z roztopionego sera pleśniowego i odrobiny śmietany. Uwielbiam tego śmierdziela, nic tak nie syci jak sery z pleśnią. Mi do sosu najbardziej pasuje ten konkretny (klik) z zieloną pleśnią. Linkuję, bo jest w promocji 😀
Takie śmierdziele to mogę jeść tylko w luźne dni, bo kuchnię trzeba wietrzyć i te sprawy 😀
A jaka to frajda mieć czas dla siebie, usiąść spokojnie, zmiękczyć skórki, odsunąć skórki, zrobić peeling dłoni i jeszcze pomalować paznokcie odżywką? Cudowne!
Nawet powoli wracam do kresek. W sensie – do eyelinera. Malowałam tak oczy przez całe liceum i pewnie gdzieś do drugiego roku studiów. A potem już nie było sensu się malować, bo wiecznie zapuchnięte oczy i inne chorobowe sensacje. Pomyśleć, że kiedyś malowałam kreski bez problemu, a dzisiaj to istna medytacja 😀
Ponieważ jedzenie jest dla mnie bardzo ważne, zrobiłam mały maraton po sklepach. Zawsze obiad lub kolację wymyślam w prosty sposób – wracam z uczelni albo z zajęć z jakimś uczniem i trafiam na jeden kraniec trójkąta bermudzkiego. Dokładniej to czworokąta, bo mam biedronkę, lidla, polo i netto w promieniu 100 metrów. Wchodzę gdzie mi pasuje, patrzę co wpada w oko i oto mam pomysł na szamę. To jest bardzo wygodne! Pamiętam czasy, gdy nie było żadnego marketu, a potem był jeden. A jeszcze nie tak dawno w sklepach była tylko mąka pszenna, ewentualnie żytnia, kukurydziana i ziemniaczana.
– ma pani na myśli jęczmienną?
Jeśli czegoś mi dzisiaj brakuje, to tylko lodów Zapp. To jest super. Taka świadomość, że wszystko jest. Lubię zachwycić się czymś tak oczywistym.
W ramach nowych rzeczy, spróbowałam też lidlowych smoothies. Gorąco polecam wersję z kokosem *.* Została mi jeszcze jedna do wypróbowania, dam znać czy coś deklasuje kokosa, ale nie sądzę 😀 Jest boski!
Wiem, że to banał…ale jaka to frajda usiąść na hamaku i wypić mrożoną kawę w spokoju. Bez jednoczesnego czytania maili, przeglądania książki i innego robienia 2 w 1.
A nawet mieć czas ją udekorować. (btw. przepis na kawę mrożoną tutaj).
Boskie uczucie. Tak siedzieć dla samego siedzenia. Naprawdę ekstra! ;-). Nie z książką, gazetą, notatkami, kwestionariuszami które podliczam i analizuję. Posiedzieć. Po prostu. Zauważyć, że zaraz będą konwalie. Że szkoda kosić trawy, bo stokrotki są takie piękne. Że wiatr zdmuchnął już płatki kwiatów ze śliwki, ale kwitnie jabłoń. Że kawa jest pyszna i idealna w taki dzień.
A potem wyciągnąć skakankę i poskakać jak dziecko. A jaki to świetny drenaż dla moich płuc! I pokręcić hula hoop. Żadnej spiny, żadnych treningów, żadnego ustalonego celu. Skakanie dla przyjemności skakania. Bomba!
Trochę pisałam już o tym w tekście : Dlaczego nie warto przestawać być dzieckiem? Wiadomo, nie tak całkiem, ale nie tracić tej dziecięcej frajdy i radochy ze wszystkiego.
Och, a ja jak kocham design!
Widzieliście kiedyś temperówkę do marchewki?
A ja widziałam, za 8 zł tutaj . I jeszcze takie fajne cudo do gotowania na parze – nakładkę na garnek (klik) . Kupiłabym, tak jak foremkę do robienia pierogów w kształcie serduszka, ale dałam sobie bana na zakup patelni, garnków i akcesoriów do gotowania, dopóki nie przyślą mojego blondera i cuda do smażenia naleśniorów 😀
Miałam też czas pobawić się z kotem. Chyba z nim zwariuję – ma towarzystwo, ma gdzie biegać, ma zabawki i kocimiętkę. A ciągle przynosi mi z lasu szczury i myszy, oraz te nieszczęsne wróbelki. Jasne, instynkt, tak działa kot, akceptuję prawa natury. Wiem nawet, że dla całej populacji wróbli to lepiej, że zabije te słabe, bo rozmnożą się tylko silne/szybkie/sprytne wróble, ewolucja i tak dalej.
Nie zamierzam serwować kotu wegańskiej diety, jak Ci ludzie którzy w ten sposób swojego prawie zabili. (link do artykułu). Ale kurczę…trzy wróble jednego dnia to trochę dużo, więc kupiłam nową zabawkę. W biedrze są po 5 zeta, jakość oceniam na zadowolającą – gumowa linka, fajne pałączki, kot się cieszy (wzięłam wędkę z czerwonym piórkiem na elastycznej wstążce (klik)). I zastanawiam się tak trochę – może ja dając mu te wszystkie zabawki, po prostu nakręcam jego łowcze zapędy? Trzy wróble jednego dnia to trochę dużo…
Potem znowu skakanka, hamak. Chill.
Dzisiaj miałam na sobie :
biały żakiet klik, czarny top : h&m , spodnie : romwe, botki : centro, torebka : klik
Torebkę w sumie warto kliknąć, bo jej nie widać za dobrze, a jest bardzo fajna. Bo mała! Zawsze dźwigam wielkie ciężary, a w tej mieście się mały laptop, książka, rzeczy na studia, portfel i wszystko co konieczne. Niekonieczne rzeczy już nie 😀 I dobrze, bo nie kusi mnie wrzucenie parasola (bo może będzie padać) książki (bo może wykład będzie nudny) i tak dalej… Żakiet w sumie też fajny, akurat jestem beznadziejną blogerką, bo przykryłam rękoma detale, które nadają mu charakteru 😀 Także jak ktoś ciekawy, trzeba obejrzeć zdjęcie produktowe (klik)
Ach, spróbowałam dzisiaj po raz pierwszy cydru. Zawsze jakoś go omijałam, a to całkiem dobre :)).
Komuś mój dzień może się wydać głupi, nudny, zmarnowany. Ale ja świadomie zrezygnowałam z wielu ciekawych i rozwijających zajęć, jakie mogłam wybrać w ten piątek. Mega interesujący warsztat w Toruniu. Albo zaproszenie na jakieś wydarzenie dla blogerek. Praca. Mogłam też wypełniać swoje obowiązki, odpisywać na wiadomości, wypełniać sprawozdania alko kończyć magisterkę.
Ale z całą świadomością wybrałam zdmuchiwanie dmuchawców, leżenie na hamaku i wąchanie bzu. Bo raz na jakiś czas po prostu muszę. Bez poczucia winy. Co to za życie, kiedy człowiek nie ma się kiedy nim zachwycić? Na pewno nie moje!
Niektóre teksty widzą tylko subskrybenci (nie lądują na „głównej”) –
jeśli chcesz być na bieżąco, zostań obserwatorem w google lub na bloglovin 🙂 A jeśli dany tekst Ci pomógł, sprawisz mi przyjemność, jeśli klikniesz +1 w g+ pod tekstem 🙂
Komentując oświadczasz, że znasz regulamin