Ok, zaczynamy. Jak wiecie, przez wiele lat ślepo wierzyłam, że medycyna chce ludzi wyleczyć. Dzisiaj śmieję się ze swojej naiwności, ale jest to śmiech trochę przez łzy, bo przez akademickie i naukowe podejście lekarzy wiele się nacierpiałam i skutki farmakologicznego leczenia ponoszę niestety do dzisiaj. Kiedy ogłosiłam rodzinie, znajomym oraz Wam, że rezygnuję z przyjmowania leków, nie spotkałam się wsparciem nikogo - poza najbliższymi. Wszyscy mówili, że się na tym przejadę, że sobie zaszkodzę, że z podkulonym ogonem wrócę do lekarzy skomląc z bólu o receptę. W tamtym czasie moja wiedza o leczeniu była bardzo skromna, potoczna ale... miałam dość oszukiwania się, że jest ok, kiedy leczenie sprawiało, że jest coraz gorzej. W desperacji powiedziałam dość i zaczęłam się uczyć, dokształcać, pukać nawet do zamkniętych na dziesięć spustów drzwi (profesor i zespół badawczy z Uniwersytetu Kalifornijskiego).
I nawróciłam się, na medycynę alternatywną. Ludową, prostą, prostacką, pełną zabobonów i dziwnych praktyk. Jakimś cudem nie umarłam, mam się dobrze, dużo lepiej niż w czasach, kiedy leczyłam się w szpitalach i wierzyłam , że słowo nieuleczalne to wyrok śmierci.
Myślę, że nam ludziom się trochę pomieszało w głowach. Człowiek żyjący 100 lat temu, wchodząc do marketu złapał by się za głowę słysząc, że to, co stoi na półkach jest pożywieniem. Dzisiaj kiedy ktoś słyszy, że lubię jarmuż i piję sok z buraka patrzy na mnie jak na przybysza z obcej planety.
Coś tu jest nie tak. Nie twierdzę, że farmakologia jest zła. Wiem za to, że jeśli natura stworzyła problem, stworzyła też rozwiązanie.
Leczenie farmakologiczne, akademickie czy nie wiem jak to nazwać, jest trochę oderwane od rzeczywistości. Pisałam o tym w tekście o 13 grzechach polskiej służby zdrowia. Co więcej, lekarze brzydzą się słowa "służba"... co jest dla mnie niezrozumiałe, bo ja np. pracuję z dziećmi i jestem dumna z tego, że świadcząc swoje usługi służę im radą, pomocą, wsparciem. Cóż, niektórym ego przesłania obraz.
Załóżmy, że tygodnia boli Cię głowa. Zazwyczaj jest tak, że idziesz do lekarza. Albo Cię spławi dając Ci receptę na "coś silniejszego", albo skieruje Cię na podstawowe badania z których w większości przypadków nie wyciągnie żadnych wniosków, spławiając Cię tekstem o przemęczeniu albo mówiąc "taka pani uroda" i wypisując receptę na lek przeciwbólowy, najczęściej na K. A po roku dowiadujesz się, że masz raka którego można była zdiagnozować wcześniej. True story - tak wyglądało to u babci mojej znajomej.
Idąc do lekarza alternatywnego, ale nie jakiegoś szarlatana, tylko osoby, która naprawdę się na tym zna (zazwyczaj są to obcokrajowcy) i mówiąc, że od tygodnia boli Cię głowa, doświadczasz czegoś innego. "Lekarz" zaczyna uważnie Cię oglądać. Sprawdza oczy i uważnie ogląda plamki, patrzy na to, jak wyraźny jest pierścień. Pyta Cię o objawy które na pozór nie mają nic wspólnego z bólem głowy. Jak z kupą, jak z brzuchem. Interesuje go to, co jesz. Ogląda Twoje znamiona, opukuje Cię śmiesznym czymś i sprawdza czy nie masz poblokowanych nerwów. Raczej skupia się na szukaniu przyczyny bólu głowy a jeśli wie, że nie wie, szczerze Ci to mówi, zaleca jakieś zioła, ćwiczenia, uczy jak oddychać i odsyła Cię do jakiegoś specjalisty.
Zauważam trzy główne różnice między leczeniem w białych kitlach, a tradycyjnym, ludowym.
Lekarze :
- Skupiają się leczeniu skutków, nie przyczyn
- Patrzą tylko na narząd lub grupę narządów z której mają specjalizację
- Ich celem jest leczenie, nie wyleczenie pacjenta.
Medycyna ludowa, naturalna, działa inaczej:
- Skupia się na szukaniu i eliminowaniu przyczyn dolegliwości i chorób, uderzając w źródło problemu
- Patrzy na człowieka całościowo, widzi powiązania pomiędzy narządami
- W jej interesie jest człowieka wyleczyć
Nie twierdzę, że lekarze nie chcą człowieka "wyleczyć". Myślę, że duża część z nich naprawdę chce. Ale przez lata studiów ich mózgi zostały wyprane i wszystko co "naturalne" postrzegają jako zabobon. Często znajduję na pubmedzie (portal z artykułami medyczynymi) badania dotyczące różnych ziół czy weryfikujące skuteczność jakiejś ludowej metody - mimo, że często dowodzą jej słuszności, przechodzą bez echa. Bo nikt nie zarobi na oczyszczaniu zatok specjalnym czajniczkiem z długim noskiem. A przynajmniej nie tyle, co zarobiłoby się sprzedając masę tabletek na ból zatok :-)
Wiem, mądruję się. Nigdy nie nawróciłabym się na tradycyjne leczenie, gdyby nie wspomniany wcześniej profesor z UCLA, który polecił mi imbir (gingerol) i ostre papryczki (kapsaicynę) w zastępstwie branych przeze mnie leków sterydowych. Kazał mi zapomnieć wszystkiego, co wcześniej słyszałam o leczeniu. Zalecił inspirowanie się wiedzą z Azji, czyli uważne przyglądanie się temu, jak na oskrzela patrzą w Indiach, Chinach, wspomniał o Rosji. Jeśli chodzi o moje pytania o specjalistów z Polski, to powiedział tylko tyle, że specjaliści w medycynie są dzisiaj specjalistami od marketingu leków i że zaczyna się to na uniwersytetach i opłacanych drogo badaniach...
Widzę po sobie ogromną różnicę.
W tym momencie nie biorę żadnych leków. Czasami korzystam z ziołowych suplementów. Wolno żyjące zwierzęta nie czytają badań naukowych, a jakoś żyją.
Obecnie kupujemy wiele suplementów totalnie bez użycia głowy - czasami wystarczy, że na opakowaniu jest napisane "complex" albo wymieniona jest cała litania pierwiastków, a człowiek już to łyka...
Tymczasem większość tych suplementów jest bez sensu, po pierwsze dlatego, że te witaminy to syntetyki, po drugie dlatego, że nie są komponowane na zasadzie synergista z synergistą, a często w jednej tabletce zaklętych jest nawet trzech antagonistów! Np. cynk, chrom i żelazo które są swoimi antagonistami, bo wchłaniają się na tym samym białku - transferynie. Krótko mówiąc, obecność jednego powinna wykluczać obecność drugiego ;-) Nie propaguje się też wiedzy odnośnie tego, kiedy co zażywać, np. magnezu nie łyka się wieczorem... ale kto o tym mówi?
Tymczasem większość tych suplementów jest bez sensu, po pierwsze dlatego, że te witaminy to syntetyki, po drugie dlatego, że nie są komponowane na zasadzie synergista z synergistą, a często w jednej tabletce zaklętych jest nawet trzech antagonistów! Np. cynk, chrom i żelazo które są swoimi antagonistami, bo wchłaniają się na tym samym białku - transferynie. Krótko mówiąc, obecność jednego powinna wykluczać obecność drugiego ;-) Nie propaguje się też wiedzy odnośnie tego, kiedy co zażywać, np. magnezu nie łyka się wieczorem... ale kto o tym mówi?
Cóż, ważne, żeby hajs się zgadzał, a że ktoś łyka sobie coś, co nic mu nie daje, to już jego problem ;-))
Czy twierdzę zatem, że farmakologia jest be i nie należy tykać leków?
Nie!
Głęboko wierzę, że na każde schorzenie jest jakiś lek w naturze. Trzeba jednak pamiętać o tym, że zioła i inne rośliny, tak samo jak lekarstwa - mają swoje skutki uboczne i trzeba brać je z głową.
Medycyna świetnie sobie radzi "interwencyjnie" - kiedy trzeba coś wyciąć, zaszyć, działać szybko. Przecież jeśli ktoś ma ostrą reakcję alergiczną, nie poleci mu się ziół, które działają wolniej, tylko szybko poda się leki antyhistaminowe. Ja to doskonale rozumiem! Ba! Nawet popieram!
Wiele lat brałam sterydy - dzięki temu nie dusiłam się w nocy tak gwałtownie, chociaż pod koniec i to nie pomagało. Stany zapalne od razu były gaszone, ale źródło ognia niestety nie. Takie gaszenie pożaru bez jego ugaszenia trwało bardzo długo i w tym czasie zdążyły mi się trochę popsuć i rozregulować inne narządy, np. wątroba, nadnercza, nerki. Na szczęście nie jakoś strasznie. Dlatego długotrwałe leczenie skutków uważam za głupie.
Trzeba szukać przyczyn! Tego niestety medycyna uparcie nie chce oferować. I wmawia, że ludowe sposoby to zabobon.
Oto jak zabobon podziałał na gronkowca u psa, który był wcześniej bezskutecznie leczony lekami:
A tutaj znajdziecie cały opis jak pozbyć się gronkowca za pomocą brzozy.
Więc co jest w końcu lepsze?
Chciałabym, aby było to całkowicie jasne. Uważam, że w lekach stosowanych z głową nie ma nic złego, jednak warto szukać alternatyw w naturze. Ja na trawienie wolę wypić napar z rumianku, niż łykać tabletki. Jednak jeśli stało się coś nagłego, czasami leki są po prostu niezbędne i też to akceptuję.
Nie jestem fanką przeciwbóli i ich nie biorę, jak boli mnie głowa, stosuję okład, jeśli mam czas - ucinam sobie drzemkę i unikam tego, co ten ból spowodowało (hmmm...czy tego dnia nie byłam czasem w KFC?). Trzeba być ze sobą szczerym i słuchać swojego ciała. Mam natomiast pełną świadomość ograniczeń - pokrzywa świetnie poradziła sobie z moją ostrą anemią, ale imbirowy sposób nie zawsze tak wybitnie działa na migrenę. Albo banalna mikstura Natalii na Atopowe Zapalenie Skóry - działa świetnie,w połączeniu z dietą pozwala zapomnieć o tym, co znaczy skrót AZS ale... śmierdzi. I znajdą się osoby, które będą wolały jeść i wcierać sterydy lub maści hormonalne, niszcząc sobie zdrowie innych układów i organów, bo tak jest prościej.
Pewnie, jest prościej.
Ale w tej prostocie trzeba zachować umiar. Dla mnie to naturalne, że człowiek z głębokimi niedoborami chętnie sięgnie po witaminowy suplement. Czasami nie jesteśmy w stanie w krótkim czasie zjeść tyle, aby pokryć deficyty. Ale wybierając suplementy warto myśleć logicznie - polecam ekstrakty, algi, spirulinę, nasiona kakaowca... one też mają masę witamin. A witaminę C lepiej brać w koncentracie z aceroli niż synetetyk któr się słabo przyswaja ;-)
Podsumowując : Jeśli sypie Ci się jedna część ciała, zadziała efekt domina i posypią się inne. Leczenie tylko jednego nie rozwiązuje problemów i warto spojrzeć na ciało holistycznie. Medycyna ludowa nie zawsze jest zabobonem, działa innymi metodami i daje inne efekty. Najlepszym rozwiązaniem jest czerpanie z obu!
COMMENTS