Najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiłam

Popełniłam w życiu wiele błędów i wiele głupot, ale skala jednej z nich przeraziła mnie samą. Oglądałam kiedyś nałogowo taki program „Żarty śmierci”. O ludziach, którzy zginęli w idiotyczny sposób. Np. popisując się przed dziewczyną i robiąc o jedno salto do tyłu za dużo. To ostatnie już przez otwarte okno.

Mój automatyczny komentator w głowie zazwyczaj odpowiadał coś w stylu „selekcja naturalna”. Plus głupi, złośliwy uśmieszek. Taki wiecie, niezbyt miły.
Lecąc do kraju trzeciego świata musisz przestawić się na myślenie kryteriami kraju trzeciego świata. Najpierw łapiesz się na jedzeniu w miejscu, które w Polsce sanepid zamknąłby w trzy sekundy. Potem masz gdzieś to, że na twoim jedzeniu siedziały robaki a na końcu zjadasz starego pająka (tutaj więcej o tym co jadłam w Tajlandii). 
Kogo w dzieciństwie wkurzało „ale ty nie jesteś wszyscy!”, wypowiadane przez matkę? A słynne „a jak X powie „skocz w ogień” to też skoczysz?”. Mam wrażenie, że istnieje jakiś stały i niezmienny repertuar rodzicielskich tekstów😉
Cóż. Sprawa jest o tyle dziwniejsza, że ja znam teorię. I psychologia tłumu nie jest mi obca. Słyszałam o tej nieszczęsnej pielęgniarce, która zaaplikowała pacjentowi krople do uszu w odbyt, bo lekarz napisał R EAR a ona zamiast R(right) EAR odczytała to jako „rear”. I o eksperymencie więziennym. I wiem nawet, że jeśli kiedyś się wywrócę, nie będę w stanie wstać bo coś sobie połamię, to mam w tłumie krzyczeć – ej ty w żółtej bluzie, dzwoń na pogotowie!, bo wiem czym jest rozproszenie odpowiedzialności i że trzeba konkretnie i jasno prosić o pomoc, bo w tłumie o nią najtrudniej.
Łatwo jest gdybać o jakiejś sytuacji z zewnątrz. Postaram się przestać to robić.
Gdy przeczytałam o tym jak runęło Azure Window, miałam dwie istotne refleksje. Jedną opisałam na blogu, drugą podzielę się dzisiaj.
Wiem jak działają media, znam teorie wywierania wpływu i manipulacji. Wyobraziłam sobie, że to skalne okno zawaliło się i doprowadziło do śmierci jakiegoś człowieka.
Oczyma wyobraźni widziałam nagłówki  o turystach ginących w pogoni za idealnym selfie ze skały. I komentarze. „hahaha dobrze im tak”, „ludzie są dzisiaj coraz głupsi”, „próżność  i narcyzm prowadzą właśnie do tego”. Może jakieś nieliczne głosy obrony i współczucia.
Też tam byłam.
Ba! Uśmiechałam się na widok galerii butów w jakich turyści chodzą w góry. Moim hitem jest numer 57. {btw. zawsze patrzę na buty u innych ludzi, wiele o nich mówią}.
Ale kiedy jesteś w środku innej kultury, jest zupełnie inaczej.
Każdego dnia widzisz ludzi podróżujących na skuterach bez kasków, w klapkach i w dziwnych konfiguracjach. Dwoje dorosłych plus dwójka dzieci na jednym skuterze? A co to za problem! Dzieciak siedzi z tyłu i trzyma ojca za koszulkę. Puści się to spadnie, ale jakoś nikt się nie puszcza. 12 osób + maszyny i sprzęty na pace samochodu? A co w tym dziwnego? WSZYSCY tak robią. Po jakimś czasie przechodzisz nad tym do porządku dziennego. Przestaje cię to dziwić. No, może gdy widzisz trzy dorosłe osoby na jednym skuterze. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że prowadziła środkowa. Jakim cudem – do tej pory nie wiem😉. Dla nakreślenia sytuacji wrzucam trzy obrazki pokazujące azjatycki styl jazdy – dwoje dorosłych z pakunkami, sześć osób na skuterze , pięciu policjantów. Nie zauważyłam wypadków ani agresji na drogach i to dodatkowo potrafi uśpić czujność. Bo jakoś człowiek zapomina, że całość może skończyć się poważnym wypadkiem [tych zdjęć nie otwierajcie – tego się nie odzobaczy].
Nie jestem odważnym człowiekiem.  Byłam dumna z siebie że wlazłam do wody pełnej „baby sharks” (oczywiście wciąż z wielkim strachem) a potem zobaczyłam te nagrania i kilka bardziej ekstremalnych zdjęć bym nagle poczuła się bardzo mała. Po posmakowaniu włochatego pająka musiałam wypić drinka. Gdy byłam młodsza zdarzało mi się uciec z przychodni tuż przed pobraniem krwi. Ba! Uciekłam ze spaceru w przedszkolu, bo na obiad miała być wątróbka.
Rzucona w inną kulturę zaczęłam korzystać z tych części swojej osobowości, które zazwyczaj są mocno zakurzone. To było niesamowite doświadczenie. Wiele się można o sobie dowiedzieć ;-).
Jednak człowiek podejmuje dziwne decyzje gdy nie wie co może go tam spotkać. Na hamaku z tytułowego zdjęcia leżało mi się też cudownie. Dopóki nie zobaczyłam potem węża.
Nie zrozumcie mnie źle. Tajowie są przemili, ale bardzo beztroscy. Cieszą się chwilą i dniem. Nie są bogaci, ale mają chyba wszystko czego potrzebują. Posprzedają naleśniki dwie godziny i zwijają stragan. Wszystko jest „no problem, no problem” a i problem z uśmiechem na ustach.  Wszystkie pojęcia i zasady z którymi nauczyliśmy się nie dyskutować, nagle można rozbić o kant stołu. Choćbyś miał kask, dokumenty i międzynarodowe prawo jazdy na motocykl (w Tajlandii wymagane na skuter) i tak możesz zapłacić mandat. W zasadzie twarzowe za bycie białym bankomatem. Gdy sprzedawca zastanawia się nad ceną produktu (którym handluje od kilku lat :D), to najpewniej kalkuje na wielkiego frajera wyglądasz. I chociaż tzw. „klasyczna” edukacja u nich leży, to mają mocno rozwinięte inne rodzaje inteligencji.
W momencie gdy widzisz Tajów beztrosko skaczących ze skały obok wodospadu (dodam, że tuż obok była kolejna skała), nic cię już nie dziwi.
Plaża plażą, było pięknie, rajsko i cudownie. Ale warto by zobaczyć trochę więcej, prawda? Zdecydowaliśmy się z Olą ( http://aleksandranajda.com/) i Łukaszem – Oli narzeczonym na odwiedzenie Khao Sok. To Park Narodowy w którym można doświadczyć dzikiej przyrody na własnej skórze.
Na wstępie zaznaczę – nie żałuję ani trochę, że to przeżyłam! Zapamiętam już na zawsze ;). Widoki były zapierające dech w piersiach. Po prostu odkładasz telefon na bok i patrzysz jak pięknie wyglądają skały w oddali. Zachwycasz się gekonem i jego uroczymi przyssawkami. Pozwalasz się polizać po twarzy obcemu psu z obcymi zarazkami. Na pewno nie doświadczasz jednak ciszy. Odgłosy wydawane przez dżunglę są specyficzne i nie do opisania.
Taki widok mieliśmy z balkonu. Okej, na zdjęciu nie robi wrażenia. Więc uprzedzam lojalnie i szczerze – zdjęcia pokazują jakieś 10, może 20% rzeczywistego piękna.
Do Khao Sok dotarliśmy autobusem a potem z przystanku na pace samochodu. Zakwaterowanie w domku na wysokich palach. Dwa materace, mikro-stolik i wentylator stanowiły cały domek. No, jeszcze dziurawy hamak na wejściu 😀 Dwa kontakty, w tym jeden przy suficie. I łazienka – Słuchawka prysznicowa (brodzik to zbędny luksus :D), muszla klozetowa na którą leciała woda z prysznica oraz umywalka. Kanalizacja połowiczna. Woda doprowadzana rurami, ale do dżungli wraca dziurą. Nature back to nature! 
Ach, wtedy jeszcze nie wiedziałam co tam może się czaić i śmiałam się z jaszczurek które z nami nocowały. Nie chciałabym rano stać przed dylematem czy skorzystać z ubikacji czy uciekać przed wielkim pająkiem. Mówiąc „wielki pająk” nie mam na myśli tego, co myślę o wielkich pająkach w Polsce. Mam na myśli to, co wypluwa wyszukiwarka po wstukaniu „Khao Sok spiders” :).
Zasięgu za bardzo nie było a jak już udało się złapać, to puszczałam nagrane wcześniej snapy. Zjedliśmy niesmaczny obiad i poszliśmy na spacer. Góry w tle zapierały dech w piersiach. Było niewyobrażalnie pięknie. Gryzły komary, ale jedyne polecane repellenty z DEET powyżej 90% już wyszły. Cóż. Swoją drogą to fajna alternatywa – albo narażasz się na toksyczny dla układu nerwowego DEET albo na choroby przenoszone przez małych krwiopijców 😀
Złapał nas deszcz więc poszliśmy na kawę. Łukaszowi trafił się brudny kubek, ale po czasie takie rzeczy nikogo już nie ruszają i wszystko ma swój urok. W trakcie deszczu graliśmy w państwa-miasta z internetu korzystając bardzo incydentalnie. Raz, że szkoda na to czasu, dwa – że koszmarnie wolny. Służył do sprawdzania czy taka roślina na pewno istnieje albo czy coś tam jest miastem czy może jednak rzeką. A potem niesmaczna kolacja i spać. Ach, ja jeszcze poszukiwałam kleju by naprawić espadryle. Mina sprzedawcy gdy odgadł że pytam o klej – bezcenna. 
Swoją drogą – u nas klej przebija się końcówką zakrętki. W Tajlandii dostajesz klej, szpilkę i słonika na szczęście. Nie pomógł – i tak skleiłam sobie palce.
Ale pisze do was dziewczyna, która usiadła tyłkiem na pendrive i go złamała :D.
Wykupiliśmy wycieczkę mającą w programie spacer po Parku Narodowym, nocleg na jeziorze (domki na bojach), wyżywienie, rejs łódką oraz brak zasięgu (jakiegokolwiek). Prąd działał tylko w określonych godzinach. 
Rano wpakowaliśmy się w tym celu do busa, na miejscu organizator godzinę nas liczył i doliczyć się nie mógł :D. To wróżyło źle, ale gdy już wpakował nas na łódkę to oświadczył że nie popłyniemy dopóki wszyscy nie założą kamizelek. Uspokoił tym moją łaknącą pozorów bezpieczeństwa duszę.
Z tego samego powodu pytałam Tajów o napotkanego węża. By usłyszeć to „no danger, no danger” którego tak łaknęłam ;).

 Na miejscu było cudnie, chociaż tak mnie wytrzęsło że czułam się fatalnie. Można patrzeć w dal i niczego więcej do szczęścia nie potrzeba. No, może skoczyć do głębokiej wody jeśli jest się odważnym. Ja nie jestem 😀
Obiad… po całym dniu podróży nigdy tak bardzo nie smakował mi ryż! My mieliśmy dość skromne posiłki z porcją  wydzielaną przez strażnika ryżu, a stoły Azjatów uginały się od jedzenia ;). U nas nazwano by to rasizmem, u nich to norma. Z jednej strony wszyscy są bardzo mili, z drugiej jesteś białym bankomatem i piwo Chang kosztuje dla ciebie 6 zł. 
Przed kolacją nasz przewodnik zorganizował mały rejs po jeziorze. Cicho, bajecznie z bardzo czystą wodą. I teraz kurczę nie wiem o co chodzi. Uraczył nas łzawą historią o tym, jak to wodospad zalał te tereny i ludzie płakali musząc się wynieść w inne miejsca, bo mieli tu swoje domki, zwierzęta, uprawiali jakieś rośliny. I że wielka tragedia. W internecie zaś piszą że to sztuczne jezioro powstałe by wytwarzać tam prąd. Co jest ultra ciekawe, bo w domkach prądu prawie nie ma. 
Ja ze swoją wrodzoną ciekawością staram się zawsze dopytywać o różne rzeczy, a Ola z Łukaszem się z tego śmiali bo nauczeni pobytem wiedzieli że nie dowiem się niczego ciekawego. Groźnie się zrobiło gdy na środku jeziora zepsuł się się silnik. Nagle do nas dotarło że mamy dwa kapoki, jedno wiosło i chyba ze 12 osób na pokładzie.
Super!
Akcja naprawiania silnika trwała chyba z godzinę. Zdążyliśmy stracić nadzieję a męska część ekipy na zmianę wiosłowała z nadzieją że podpłyniemy gdzieś, gdzie chociaż latarki z telefonów dadzą znać o naszym położeniu :D. Nie muszę dodawać że nasz przewodnik nie miał zupełnie nic, czym można wezwać pomoc? Gwizdka, flary, racy, latarki, walkie-talkie – nic. 
Zatopiona dżungla to coś nie do opisania. Tukany, gibony, spokojna woda i bezkresny las. Pięknie.
Jakimś cudem silnik załapał i wróciliśmy na kolację. Dostaliśmy coś wyjątkowego, czyli rybę. A potem siedzieliśmy i rozmawialiśmy sobie o życiu, pierdołach i polityce😅. I wtedy stało się coś dziwnego. Imprezujący kawałek dalej przy grillu Tajowie zaczęli przynosić nam dary. Nadjedzoną rybę, niezjedzone krewetki. „This special for you”. Cóż zrobić z takim prezentem – cholera wie. Na pewno Tajlandia jest fajną lekcją dla każdego snoba zamawiającego owoce morze – tutaj kalmary i inne tentakle (wybaczcie, tak bardzo chciałam użyć tego określenia mackostworów! :D) są najtańszym jedzeniem.
Najpierw siedzieliśmy w większym składzie, ale niemiecka ekipa się wykruszyła i została nasza trójka, Francuz i dziewczyna z Holandii wraz z bratem. Było miło, było wesoło aż Holendra wzięła ciekawość co tam podpici Tajowie robią. W dwie minuty miał przyjaciół.
Po czym poznać, że ktoś jest prawnikiem lub weganinem? Sam ci to powie, głosi miejska legenda. Z pewnością jest przesadzona i krzywdząca. Będąc kiedyś w golfie usłyszałam, że obnoszę się ze swoim ciałem. Nie wiem co miałabym zrobić, amputować sobie cycki? Ludzie w swoich ocenach często nieświadomie eksponują własne kompleksy. Nie wiem, może ktoś czuje się źle/nieprzyszłościowo wykształcony albo w głębi duszy wie, że niewłaściwie się odżywia?
Ale wracając do luźnej konwencji wpisu – po czym poznać LadyBoya? Sam Ci to powie. Na pewno nie każdy, ale ten jeden (ta jedna?) ponoć tak. Ja pojawiłam się tam minutę za późno by to usłyszeć, ale wciąż w porę by z bycia białym bankomatem stać się przyjacielem i mieć podtykane pod nos darmowe piwo ;-). Nie mam pojęcia o czym rozmawialiśmy, ale było miło. Wciąż wierzę w to, że inne kultury mogą ze sobą współistnieć, ale musimy przestać wartościować co jest lepsze a co jest gorsze w odniesieniu do ludzi. Jak ma nam to się udać, jak część osób o wykształceniu technicznym gardzi „humanistami” a część „humanistów” osobami po zawodówce i tak dalej? Zacznijmy od małych rzeczy ;-). 
Wyspać się nie dało, bo za każdym razem gdy w jednym domku ktoś spuszczał wodę, wszystkie miały darmowy koncert. Szczęście że nikt nie wpadł do wody bo deski na pomoście też były przytwierdzone na słowo honoru ;-).
Następnego dnia mieliśmy mały rejsik i śniadanie. Dostaliśmy polecenie by się spakować i wrzucić plecaki do jednego domku bez żadnego zamka, kłódki… ani razu nie wróciłam myślami do swojego plecaka, a są w Polsce miejsca gdzie trzymam mocniej pasek torebki. 
Podczas śniadania przewodnik oznajmia, że w nocy trochę padało i żeby nie brać japonek. Byłam przygotowana na spacerek po ścieżce, więc miałam espadryle. Dodam, że po zdjęciach z „biura podróży” i opisie wycieczki byłam pewna, że  mamy dwie atrakcje tego dnia. Jaskinie oraz Park Narodowy, o którym miałam europejskie wyobrażenie ;-). Ech, głupia ja!
Powinnam coś pomyśleć w momencie, gdy przewodnik dał mi i Oli zapasowe buty. Nie chciałam zniszczyć espadryli więc się ucieszyłam. Piękne jaśniutkie conversy dziewczyny z Niemiec nie miały tego szczęścia. Ale cóż, przewodnik chyba miał mnie dość, bo zadawałam jakieś pytania już od pierwszego dnia, kiedy się okazało że mamy jeden koc na trzy osoby. 
Ja trafiłam na buty gumowe. Też fajnie 😀
 Mój brzuch gdy jeż głównie ryż i ananasy -.-. 
Dostaliśmy po butelce wody, dopłynęliśmy do tabliczki głoszącej że to już. Wpisaliśmy się na listy i… popłynęliśmy dalej! Nikt nie planował zabrać nas w „oficjalne” miejsce, nasz szalony przewodnik miał lepszy pomysł. Dzień wcześniej obiecał że wrócimy przed jaskiniami na autobus do Phuket Town. Dzisiaj stwierdził że jest też późniejszy autobus o 16.00 i on nim jeździ to wie. 
Nagle zdałam sobie sprawę, że oddałam całe swoje bezpieczeństwo i wszystko w ręce niezbyt ogarniętego, ale sympatycznego Taja. Odpowiedzialność level master 😆.
Wcisnęłam się w czarne gumowe tenisówki (?) i z plecaczkiem ruszyłam z całą grupą na ląd. Dodam, że czytałam informacje w Khao Sok. Kazali zabrać – wodę, pieniądze, coś na komary i jeśli masz – latarkę czołową. To wszystko. Dlatego większość z nas miała szorty i lekkie topy. W końcu jest upał a my idziemy na spacer.
Już po chwili trzeba było wpaść po kostki do wody. Rozglądałam się tylko w poszukiwaniu pijawek, bo z innych zagrożeń nie zdawałam sobie sprawy. A przecież gdybym wiedziała że wybieramy się do DŻUNGLI, założyłabym czarne przylegające leginsy. Czytałam kiedyś, że pijawki wchodzą do nogawek i to najrozsądniejsza opcja. Mimo wszystko, ochoczo podążałam za przewodnikiem by jak najwięcej usłyszeć. Nie powiem – ciekawe rzeczy. Słyszeliśmy małpy, widziałam wielki plaster miodu. A potem miała pecha być najbliżej przewodnika gdy zapytał „widzisz to”? Nachyliłam się by zobaczyć a to był WIEEEELKI czarny włochaty pająk. Coś jak ten którego jadłam w Kambodży.
Tylko większy.
Potem jeszcze kilka razy trzeba było wejść do wody do połowy łydki i iść sobie małą rzeczką, wdrapać się, iść dalej. Że też tego nie przewidziałam gdy dostałam gumowe buty…
Świadomość że na lianie może siedzieć pająk powstrzymywała mnie przed odruchowym chwytaniem za różne rzeczy. Dobrze, że nie wiedziałam o wężach (pytony, kobry i inne),  bardzo boleśnie gryzących skolopendrach, innym pełzającym niebezpieczeństwie. Google głosi że w Khao Sok są też Tygrysy i niedźwiedzie malajskie, ale to pewnie gdzieś jeszcze bardziej w „deep jungle”.
Umówmy się – przewodnik był w krótkich spodenkach. To uśpiło moją czujność, a przecież zapomniałam że Tajowie niezbyt troszczą się o swoje życie (brak kasków, skakanie do wody z ryzykiem roztrzaskania głowy o skały…). 
Żałuję jedynie, że nie spotkałam tego cudaka
W pewnym momencie okazało się, że nasza wycieczka prowadzi przez jaskinię. Super! Marzyłam o tym. To było właśnie to, co chciałam odpuścić. Mam blokadę przed czynnościami związanymi z wstrzymywaniem oddechu. Nie lubię cała się zanurzać, nie lubię wysokiego lub niskiego ciśnienia bo to wszystko kojarzy mi się z najczarniejszym zdrowotnie okresem mojego życia. Nasz przesympatyczny przewodnik rozdał nam czołowe latarki, zabrał elektronikę do swojego woodpornego plecaka (gdybym wiedziała, wzięłabym nieprzemakalną nerkę), uprzedził że w jaskini jest ciemno, woda jest zimna i mamy się nie bać bo są tylko nietoperze i „baby cobras”.
Umówmy się – nie mam pięciu lat i wiem że dzieci nie biorą się z kapusty. Jeśli są młode, to pewnie jest gdzieś ich matka.
Pytam co jeśli nie chcę wchodzić do jaskini.
Słyszę, że moja decyzja i mój problem 😅. Inna kultura, inne zasady. Pamiątkowe zdjęcie i do jaskini…
Zdjęcie z Gopro Łukasza. Potem nie było za bardzo jak nagrywać bo ciemno i jednak co chwilę trzeba się było czegoś trzymać, a Łukasz bohatersko przejął plecak więc już zupełnie nie miał jak.
Już nie byłam tak głupia by iść przodem. Obserwowałam jak głęboko mają niżsi ode mnie. Było różnie. Przede wszystkim – dużo pająków. Tym razem dziewczyna nie zobaczyła więc przewodnik rzucił w stronę pająka kamieniem. Super, mądrze panie przewodniku! Jak to jest możliwe, że znalazłam się bez kamizelki i dobrych umiejętności pływackich w jaskini z zimną wodą, pająkami, może nawet i kobrami i powierzyłam swoje życie młodemu Tajowi? Jak? 
No małymi kroczkami.Trochę przesuniesz swoje granice tu, trochę tam. A potem zdajesz sobie sprawę że jesteś w jaskini i nie masz powrotu.
Za pierwszym razem gdy woda była po pas, zdecydowałam się nie łapać niczego bo przecież ble, pająki fuuu i w ogóle strach. Jak miałam po szyję to przestałam księżniczkować. Jak nie miałam gruntu to myślałam że zwariuję ze strachu. Woda miała być po pas, ale przecież w nocy padało no i nie była.
W pewnym momencie trzeba się było opuścić w dół po linie i dać mega duży krok. Puściłam tą linę za wcześnie i z jednego kamienia nie byłam w stanie dać kroku na drugi. Nie jestem odważną osobą. Bałam się przeokrutnie. Potem widziałam żabę wielkości rolki papieru toaletowego i jakoś skończyła się ta jaskinia. Widok nieba był cudowny i wyczekany. 
Każdy z nas wygląda na profesjonalnego grotołaza 😀
Okej, powrót przez dżunglę to była betka. W łódce odkryłam że straciłam paznokieć na dużym palcu, ale poza lekkimi zadrapaniami nic się nie stało. Byłam pewna że te kobry to był żart i takie jaja.
Wróciliśmy do domków, wzięliśmy plecaki. Ryż smakował jeszcze lepiej niż dnia poprzedniego. Potem łódka i wracamy na ląd. Magicznie okazało się, że w busie jest mniej miejsc niż ludzi 😀 Jakoś udało się ścisnąć i dotarliśmy na przystanek. Autobus miał być wcześniej, w końcu nasz przewodnik ciągle nim jeździ… Taa, jasne.
Przypomniał mi się żart jakim uraczył nas jeden z takich cwaniaczków.
Zazwyczaj jak ktoś cię pyta skąd jesteś, to dialog wygląda tak
– Where are you from?
– Poland
– Aa HOLAND?
ewentualnie –
Are you Russians?
Jeden raz ktoś postanowił nas zaskoczyć i słysząc POLAND odpiwiedział – ooo I was there years ago!
– really? Where where You in Poland?
– Oh, I was there in my dreams 😅. A to śmieszek.
Nam też zostało śmiać się z tej sytuacji, gdy masz 2 czy 3 godziny do autobusu. Graliśmy w karty. Padał deszcz, przystanek był w centrum niczego.
Ciekawostka – przystanek był po naszej stronie ulicy, autobus podjechał na drugą. I biegnij przez czteropasmówkę, co tam ;D
W autobusie mając internet dowiedziałam się, że baby cobras to nie był żart. I że są tam zwykłe kobry i też king kobra. Przeglądając instagram zauważyłam że w kilka godzin wcześniej ktoś w tym samym miejscu zrobił zdjęcie pytona. Że te skolopendry bardzo boleśnie gryzą. Że pijawki to najmniejszy problem. Że o tej porze roku nie wolno chodzić po jaskiniach bo jest to niebezpieczne. I że kilka lat temu w tych jaskiniach zginęli turyści wraz z przewodnikami.  Bo padał deszcz i woda się podniosła. 
W ramach bezpieczeństwa jest tam teraz lina. 
Wiecie co jest najdziwniejsze?
Gdybym siedząc przed telewizorem usłyszała o grupie turystów którzy poszli w krótkich spodenkach do jaskiń. Poszli bez jedzenia, flar i łączności. Poszli do dżungli i chodzą po jaskiniach tam zginęli, pomyślałabym
– Co za debil idzie do dżungli nieprzygotowany?! SELEKCJA NATURALNA.
Cóż, ten debil to ja.
___________
Dobra, jestem dla siebie ciut surowa. Nic się nie stało, dla wielu osób to pewnie była fajna przygoda. Cóż, nie chcę wiedzieć jak wygląda „deep jungle survival”, ale błogosławię ten brak internetu. Gdybym wiedziała co spotkam w tej dżungli… Mogło być niewesoło. Ignorancja, wiara w to, że przewodnik mówi prawdę, ufność i „wszyscy idą” zgubiły mnie tym razem. 
A jaka jest najgłupsza decyzja w Twoim życiu?
Bądź na bieżąco! 
  INSTAGRAM ❤ FACEBOOK 
❤ FACEBOOK MONIKI 


Niektóre teksty widzą tylko subskrybenci (nie lądują na „głównej”) –

 jeśli chcesz być na bieżąco, zostań obserwatorem w google lub na bloglovin 🙂 A jeśli dany tekst Ci pomógł, sprawisz mi przyjemność, jeśli klikniesz +1 w g+ pod tekstem 🙂

Follow on Bloglovin

Komentując oświadczasz, że znasz regulamin

Uściski, Ania
Subscribe
Powiadom o
guest
34 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
www.lexmaruda.pl
www.lexmaruda.pl
6 lat temu

Wspaniała przygoda, ale włochaty pająk na obiad przekracza granice mojej percepcji xd Zazdraszczam pięknego wyjazdu!

Explore11.pl
6 lat temu

O matkoo dziewczyno ! Podziwiam Cię !!
Mega wpis, czytałam z zapartym tchem z ciekawości co spotkało Was dalej, mega przeżycia, najlepsze właśnie są te któych się nie spodziewamy, będziesz miała co wspominać i gratuluje odwagi, życzę jak najwięcej pozytywnych przygód w życiu 😉

ktos cos
ktos cos
6 lat temu

Właśnie przygotowuję się do wyjazdu na Mazury. Na kurs żeglarski. Za trzy dni. Zaplanowałam go…w styczniu. Debil to ja 😉

ktos cos
ktos cos
6 lat temu

A! I bardzo podobało mi się wezwanie do większej tolerancji (dla innego wykształcenia, innych predyspozycji, innego gustu itd.) Może przesadzam, ale ostatnio jest z tym w Polsce jakiś problem. Te klasy i kasty, ta niechęć wzajemna. Kompletnie bez sensu. Fajnie by było zawrócić z tej ścieżki

Anna Chowaniec-Kałka
Anna Chowaniec-Kałka
6 lat temu

Człowiek jak nieświadomy to jakiś taki bardziej spokojny 🙂 W wieku 16 lat wyjechałam z moim aspołecznym tatą pod namiot do Zakopanego. Pewnego dnia tata oznajmił mi, że jedzie na wycieczkę na Słowację. W związku z tym, że ja nie miałam paszportu (a to było jeszcze przed obowiązywaniem strefy Schengen), to miałam sobie siedzieć w namiocie i czytać książkę… Taaa Mając jakieś 16zł postanowiłam wyjść na Giewont. 10zł wydałam na mapę, bo nie miałam, a resztę na małą butelkę wody. No i idę. Sama. Nie dołączam się do żadnej grupy przyjaźnie wyglądających turystów (typu rodzina z dziećmi)… chyba aspołeczność mamy… Czytaj więcej »

Smart Lifestyle
6 lat temu

Przeczytałam tekst i aż mam dreszcze ^^ Podróż do Tajlandii jest jednym z moich marzeń, ale to chyba kraj nie dla mnie. Moja psychika mocno by ucierpiała ze strachu i obrzydzenia :D. Tak sobie próbuję przypomnieć najbardziej niebezpieczną sytuację, która wynikła z głupoty i myślę, że przytoczę fragment wyjazdu z Islandii. Razem ze znajomymi, w zeszłym roku, zdecydowaliśmy się na tak zwany road trip przez 10 dni wzdłuż granicy tego państwa. Pojechaliśmy podczas nieturystycznego sezonu, więc trafiliśmy na śnieg do ud i zupełną pustkę na drogach. W samochodach (jechaliśmy na 2 samochody, łącznie 10 osób) spędzaliśmy po kilka ładnych godzin,… Czytaj więcej »

Ania Kalemba
6 lat temu

Nigdy nie będę miała dość Twoich tajskich opowieści! 🙂 :*

Magda
Magda
6 lat temu

Cieszę się ze wrocilas bo to cud :/ te węże które tam są, tygrysy cud ze niczego nie spotkaliscie 🙁 pozdrawiam

Sylwia Zwierzynska
Sylwia Zwierzynska
6 lat temu

Kiedyś w zimie w Tatrach nad Morskim Okiem poszłam sobie na spacerek od schroniska. Była wydeptana w śniegu ścieżka wzdłuż jeziora więc spoko. Ale ścieżka szybko się skończyła, a ja chciałam iść dalej bo tak pięknie te góry wyglądają w śniegu. No ale jak iść jak nie wiadomo gdzie i co jest pod śniegiem bo nie wydeptany? Ale zobaczyłam że jakiś gość idzie za mną. Pomyślałam sobie, że pewnie jakiś wytrawny taternik albo nawet ratownik górski tzn. można iść (co za głupota!). Więc szłam dalej pod górę przecierając szlak, potem on mnie wyminął, luzik. Było coraz bardziej stromo ale co… Czytaj więcej »

Sovillian
Sovillian
6 lat temu

Oczywiście pierwsze co zrobiłam po przeczytaniu „tych zdjęć nie otwierajcie” – otworzyłam link. Typowe. ;p
A na temat Twojej wyprawy chyba już się na fejsie wypowiadałam. Takie mieszane uczucia 😀

Marta
6 lat temu

Czytałam o tej sytuacji z jaskini po tym, jak Ola gdzieś o tym wspomniała – okropne! A przy okazji pozwolę sobie wtrącić filologiczną dygresję 😀 Mylenie Poland z Holland nie bierze się stąd, że ludzie nie wiedzą, co to Polska, a z naszej narodowej błędnej wymowy. Mówimy tak jak piszemy „poland”, co jest bliższe Holland niż Poland. Poprawnie jest „pooouland” przez długie „o”. Tylko dla Polaków wymowa „poland” to faktycznie Polska, reszta świata automatycznie myśli o Holandii i nie można się im dziwić. 😀

Madix
Madix
6 lat temu

Hm, w sumie dla mnie najstraszniejszym momentem w tej historii był ten, kiedy napisałaś, że inni turyści, będąc w dokładnie takiej sytuacji jak Ty, przypłacili to życiem… Jest jednak coś w tym, że siedząc przed kompem wydaje nam się, że niebezpieczne sytuacje są OCZYWIŚCIE niebezpiecznie, ale jednak w realu dość naturalną reakcją jest jednak ignorowanie tego ryzyka. Chodzi mi o to, że możesz siedzieć na krawędzi przepaści i wcale się nie bać, chociaż jak się nad tym głębiej zastanowisz i pomyślisz o ryzyku, to faktycznie jest to straszne, a jak jeszcze okazuje się, że to ryzyko jest naprawdę wysokie (bo… Czytaj więcej »

Doris
Doris
6 lat temu

Kiedy byłam mała, mama zabrała mnie na Dominikanę i też byłyśmy na takiej wycieczce po dżungli. Ja jechałam na osiołku, a moja mama maszerowała w porządnych sandałach. W połowie trasy okazało się, że trzeba iść przez wodę sięgającą do połowy uda. Mama miała kiepską minę, ja jechałam na osiołku. Pamiętam, że przewodnik robił na mnie wrażenie osoby, która potrafi zapewnić bezpieczeństwo. Miał mocny uchwyt i pomagał mi podczas wspinaczki. Wycieczkę pamiętam jako wspaniałe przeżycie, ale jako dziecko nie zastanawiałam się za bardzo nad niebezpieczeństwem. Z najbardziej szalonych rzeczy to mając 17 lat pojechałam pociągiem 500km do chłopaka, którego znałam z… Czytaj więcej »

Sissi
Sissi
6 lat temu

Czytałam tego posta i martwiłam się o Ciebie, przysięgam! Jak dobrze, że nic się nie stało! A z najgłupszych decyzji? Na wakacjach ostatniego wieczoru na wyjeździe spóźniłam się z siostrą na ostatni autobus. Byłyśmy za granicą, w obcym mieście, dobre kilka kilometrów do domu, w nocy (no, tak po 23). Niby spoko, ale nie miałyśmy pieniędzy (jakieś drobne na bilet, nie starczyłoby na taksówkę, a i w domu niewiele, nie wiedziałyśmy, ile taksówkarz mógłby policzyć), nie znałyśmy trasy dokładnie (nie mam kompletnie pamięci do tras, uczę się bardzo wolno, a w tamtym miejscu byłam dwukrotnie, dla mnie za mało, żeby… Czytaj więcej »

Anka B
Anka B
6 lat temu

O Boziu, z jednej strony podziwiam, z drugiej chce mi się śmiać z selekcji naturalnej, bo sama robię dużo głupich rzeczy i często kwituję tak różne akcje, a z trzeciej… jestem cykorem i mega boję się tych zwierząt, ale mega zazdroszczę i mam nadzieję, że kiedyś sama odważę się na coś takiego (Z cyklu raz się żyje) 🙈😁

K.S.
K.S.
6 lat temu

Superaśna historia! ;D Zacznij pracę nad kolejną książką. Tym razem niech to będą jakieś pamiętniki z podróży, czy coś bo materiału na opowieści masz że hoho

Kinga E.
Kinga E.
6 lat temu

A ja tam Ci zazdroszczę przygody, zawsze uwielbiałam survivale… choć fakt – lepiej wiedzieć co nas czeka i się do tego odpowiednio przygotować 🙂
A co do mylenia „Poland” z „Holland” to kwestia poprawnej wymowy, nie żebym się na tym znała, ale właśnie niedawno trafiłam na Youtube na filmik wyjaśniający tę różnicę 😀

Lilith
Lilith
6 lat temu

Oni najczesciej slysza „holand”, bo często polacy źle wymawiaja angielska nazwę naszego kraju 😀 mówimy poland (czyli jak holand),zamiast połland 😀
A co do historii… Jezu, padlabym na zawał i zaryczalabym się w tej jaskini.

Gosia Odachowska
Gosia Odachowska
6 lat temu

Mam tak samo z tymi butami – uważam że baaardzo dużo mówią o człowieku. Podobnie jest z dłońmi.

aniamaluje
6 lat temu

Pełna zgoda!

Magda W-ska
Magda W-ska
6 lat temu

co wisi na drzewie ?? taki wór czarny 🙂

Andzia There
Andzia There
6 lat temu

Pamiętam snapy z dżungli 🙈 nie umiem pływać WCALE, nawet w łyżce wody bym się utopila 😂 dlatego nie wiem co bym zrobiła pod jaskinia, wpadam w panikę jak mam wody po szyję 🙁

K
K
6 lat temu

Ja też robię takie głupoty… Kiedyś byłam sama, w innym kraju,spóźniłam się na autobus i nie miałam gdzie spać, a była już noc. Wszystkie hostele pozajomowane, za hotel nie chciałam tak dużo placić i…poszłam spać do faceta, którego znałam parę godzin. Wszyscy na pewno myślą „no po prostu kretynka”, ja też jak teraz o tym myślę to włos mi się na głowie jeży, ale wtedy to było takie naturalne. Na szczęście nic mi sie nie stało i spałam w osobnym pokoju 🙂

Nikola Tkacz
6 lat temu

Tak sobie myślę, że w sumie stojąc przed tą jaskinią to w zasadzie nie miałaś wyboru. Bo jednak zostać samemu w dżungli to chyba jeszcze gorsza opcja. Nie znoszę takich sytuacji, w których nie ma dobrej decyzji. Z moich głupot… Hm… Majc 16 lat wsiadłam z koleżanką na stopa do… TIRa. Mało rozsądna decyzja, ale jak się okazało kierowca był bardzo miły. Na szczęście. 🙂

Magda W-ska
Magda W-ska
6 lat temu

Dreszcze… Oglądasz i czytasz i nagrodach Darwina, masz ten szyderczy uśmieszek na twarzy a nie znasz dnia ani godziny…
Ludzie nie klapeczkach na Giewoncie to pikuś 😃 BTW, od czasu wyprawy do wąwozu Samaria , nie rozstaje sie z latarka, woda i wielofunkcyjnym scyzorykiem ot takie kieszonkowe wyposażenie. Tam tez zginęli polscy turyści a wydawałoby sie, ze bezpiecznie, ze Europa

Dorota
6 lat temu

Z ciekawością przeczytałam od początku do końca i w sumie nie dziwię się. Każdy myśli inaczej patrząc na ryzykantów a inaczej będąc razem z nimi. Ciarki mnie przechodziły, bo nie cierpię widoku małego pająka, a tam pewnie umarłabym ze strachu 🙂 Gratuluję odwagi 🙂

aniamaluje
6 lat temu
Reply to  Dorota

Nie nazwałabym tego odwaga, brak wyboru 😛

Iwona Magdalena K
Iwona Magdalena K
6 lat temu

Ciekawa przygoda 😉 Troche przerazajace jest to beztroskie podejscie Tajow, ale co tu duzo mowic, inne wychowanie i kultura. Ciekawe jak dlugo zyja z takim podejsciem? 😉 polecam obejrzec ten filmik o 'cudakach’ https://youtu.be/otTNxR8C4uE nie wszystko jest tak fajne jak w Internetach. :<

Michalina | jakchcetomoge.pl

Mam jakieś dziwne dreszcze na głowie od samego czytania. 😀 Ale spoko, w twojej sytuacji też pewnie poszłabym za przewodnikiem, bo „on pewnie się zna” i „wszyscy idą”. Teraz już chyba nigdy nie zaufam azjatyckim przewodnikom. 😀

Joanna Gorska
Joanna Gorska
6 lat temu

Aniu masz błąd w zdaniu o jedzeniu ryżu i ananasów. Bardzo lubie czytac Twoje teksty choc niepotrzebnie weszlam w link o wypadkach. Pozdrawiam

Madzia Florkowska
Madzia Florkowska
6 lat temu

Dla mnie, paradoksalnie, to nie te wszystkie zwierzęta byłyby najbardziej przerażające, tylko ta głęboka woda… Panicznie boję się wody i kiedy nie sięgam stopami, dostaję ogromnej histerii i zaczynam się po prostu topić… 🙁 No ale w sumie za jakieś trzy miesiące będę z wykształcenia „ochroniarzem środowiska”, w dodatku licencjat piszę w Katedrze Zoologii Bezkręgowców i Hydrobiologii, więc te wszystkie stwory już mnie nie przerażają 😀

Marta
Marta
6 lat temu

Najgłupsza decyzja… Myślę, myślę i nie mogę wymyślić. Wszystkie były spoko 😂

Magdelena | palm tree view

Przygoda przygodą, ale jak przyjemnie się czytało <3

Paulina Sp.
6 lat temu

Selekcja naturalna – moje ulubione hasło od dłuższego czasu 😀 A do tego dochodzi: „za głupotę się płaci”. Gorzej jak kiedyś sama zapłacę… 😀

Previous
Komornik, zepsuta lodówka i niebieski wieloryb [TYGODNIK]
Najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiłam

34
0
Would love your thoughts, please comment.x
()
x