Nie jest tajemnicą, że od dawien dawna chciałam biegać. Nie dlatego, że mnie to kręci, ani dlatego, że jest na to moda. Chciałam biegać, bo nie mogłam. To jest u mnie zawsze najsilniejszy powód do robienia czegoś. Nie wierzę w rzeczy niemożliwe.
Bieganie nie synchronizuje się z moim oddechem. Dobrze mi się oddycha, gdy szybko chodzę, ale bieganie robi z nim już coś nieprzewidywalnego. Jeśli podlewasz czasami ogródek, to może wypadł ci kiedyś wąż z ręki? Mniej więcej coś takiego dzieje się z moim oddechem – jest nieprzewidywalny.
A skoro bieganie zawsze było dla mnie tą niedostępną, niezdobytą twierdzą, to bardzo chciałam ją zdobyć.
I mogłabym to zrobić wcześniej, gdybym bardziej się postarała. Gdybym wykazała się sprytem, zrobiłabym to wcześniej. Chyba za mocno uwierzyłam w ograniczenia. Jak uwierzysz, że coś jest niemożliwe, to niestety będzie.
Zastanowiłam się nad tym mocniej i nie znajduję żadnej adekwatnej wymówki dla wzbraniania się przed bieganiem:
- Nie mam czasu – cóż, moim zdaniem czas dla siebie jest ważniejszy, niż jakikolwiek inny czas, a nie poświęcanie go na inwestowanie w swoje zdrowie i samopoczucie to grzech śmiertelny. Zawsze mogę wstać 30 minut wcześniej. Jakimś cudem nie mając czasu biegam od miesiąca i jednak się dało.
- Oddech, kontuzja inne pierdololo – jestem świeżo po rozmowie z koleżanką, która kontuzję kolana wyleczyła przez slow jogging – to ta możliwość, której jakoś wcześniej nie uwzględniłam, bo za mało przyłożyłam się do szukania rozwiązania, a za bardzo do szukania problemów. Na mój oddech też dałoby radę!
- Nie mam butów – moje podejście pewnie jest sprzeczne z tym co jest poprawne, ale na Olimpiadze w 1964 etiopski biegacz Abebe wywalczył złoto zupełnie boso. I w takich momentach przypominam sobie, że każda moja wymówka jest… Zwykłym usprawiedliwianiem się przed sobą, by chronić swoje ego.
- Nie cierpię biegać – ale jak zaczęłam, to nagle okazało się, że jest to całkiem fajne. Po przebiegnięciu jest ok, czuję się nawet naładowana fajną energią. A jeśli ktoś nie cierpi biegać, to można poszukać sposobu, by to polubić. Możliwości jest miliard – od nagrody na mecie, po satysfakcję z rekordu na endomondo, zamalowanie tabelki z kwadratami na zielono czy bieganie z kulkami gejszy. Zawsze można wybrać coś, co uczyni bieganie przyjemniejszym.
Rozczaruję tych, którzy spodziewają się rekordów czy innych cudów na kiju. Biegam w innym celu a endomondo odpalam sporadycznie. Moim głównym celem jest zwiększenie wydolności oddechowej ;-). Chodzi o to, bym nie poddała się ograniczeniom swojego ciała i nie wyglądała przez większość życia tak jak rok temu w tamtym poście (można kliknąć w obrazek)
A czasami wyglądam, bo kaszel boli 😉 Nie zamierzam się temu poddać.
Co mi dało bieganie?
Ten jeden, regularny punkt w rozkładzie dnia dał mi takie poczucie, że teraz jest czas tylko dla mnie i moich myśli. Początkowo motywowało mnie meldowanie się na snapie – że pada deszcz i mi się nie chce, ale i tak idę pobiegać. Takie zobowiązanie się przed masą ludzi w jakiś sposób pchało mnie do przodu, by potem wrzucić kolejnego snapa z twarzą czerwoną jak pomidor, że pokonałam siebie. Ustawiłam sobie playlistę, która mnie motywuje i dobrze oddaje mój stan emocjonalny – zaczynam lekkim latino pop (bo na początku biegnie mi się lekko) a w kryzysowym momencie nadciąga walka z ciemnymi mocami.
Oczywiście ją wygrywam.
Ogólnie wygraną dla mnie jest sam start. Dwa razy moje oskrzela wygrały i końcówkę trasy musiałam przejść, bo bieganie to jednak porządny drenaż dla płuc. Nie postrzegam tego w kategoriach porażki – porażką byłoby zostanie w domu.
Dzięki bieganiu: czuję się lepiej, oglądam piękne widoki, zyskuję nowe pomysły, które same przychodzą w trakcie biegania, pokonuję siebie.
Nie zamierzam startować w maratonach czy wrzucać swoich rekordów na fejsa, bo mnie to jara, ale nie mam nic do tego, że niektórych tak. 🙂
Ku mojemu zaskoczeniu pisaliście mi na snapie, że moje snapki motywują też was. Tego akurat się nie spodziewałam. Ten tekst piszę w innym celu – jakiś czas temu dostałam snapa od dziewczyny, która ma nogę w gipsie. I nagle pomyślałam sobie, że kurczę – posiadanie dwóch sprawnych nóg to wielkie szczęście, którego zazwyczaj nie doceniam. Ponieważ codziennie na snapie wykonuję ćwiczenie wdzięczności – wymieniam 3 rzeczy za które jestem wdzięczna, tamtego dnia przyszła mi do głowy wdzięczność za sprawne nogi.
Krótko potem dostałam video-snapa od Igi (mam nadzieję, że nie pomyliłam imienia!), która biegnie w akcji 42 do szczęścia – 15 maja pobiegnie w maratonie 42 km, by zbierać na protezy nóg dla podopiecznych fundacji. Tamtego dnia tak cholernie nie chciało mi się biegać i jak pomyślałam o tym, że inni pewnie o tym MARZĄ, to poczułam się dla samej siebie żałosna.
Chciałam więc zachęcić do odwiedzenia strony akcji : http://42doszczescia.pl/ – jak się spodziewacie – samym bieganiem na protezy się nie uzbiera, ale można tych dzielnych młodych ludzi wesprzeć kilkoma groszami, zakupem koszulki z fajnym napisem albo udostępnieniem na fejsie.
Jestem mega szczęściarą, że mam dwie sprawne nogi, że mogę śmigać na obcasach, skakać czy tańczyć. I chciałabym aby to szczęście mieli też inni. Dlatego wspieram. I chociaż brzmi to żałośnie, to cholera ciekną mi teraz łzy.
Ujrzał też pewną ubogą wdowę, wrzucającą tam dwa grosze.
I rzekł: Zaprawdę powiadam wam, iż ta uboga wdowa, wrzuciła więcej niż wszyscy. (Łk 21, 2-3)
I rzekł: Zaprawdę powiadam wam, iż ta uboga wdowa, wrzuciła więcej niż wszyscy. (Łk 21, 2-3)
Bądź na bieżąco!
Niektóre teksty widzą tylko subskrybenci (nie lądują na „głównej”) –
jeśli chcesz być na bieżąco, zostań obserwatorem w google lub na bloglovin 🙂 A jeśli dany tekst Ci pomógł, sprawisz mi przyjemność, jeśli klikniesz +1 w g+ pod tekstem 🙂
Komentując oświadczasz, że znasz regulamin
Uściski, Ania