Wczoraj miałam 24 urodziny. Raczej nie wyprawiam ich w tygodniu – od kiedy pamiętam, stawiam na weekend, który daje więcej możliwości. Jeśli tak jak mnie – goście zaskoczyli cię kiedyś telefonem „będziemy za godzinę!”, może przyda Ci się mój krótki tekst o tym, jak z tego wybrnąć 😉 Bo zakładam, że nie masz w lodówce tortu 😛
W tym roku nie pomyślałam o torcie, bo przed-urodziny świętowałam razem z urodzinami lokalnej pizzerii, która zrobiła promocję -50% na pizze tradycyjne. Duża hawajska za 10 zł z groszami – grzech nie brać, sami rozumiecie 😛
Myśl o tym, że ktoś zamierza wpaść do mnie w środku tygodnia jakoś mnie nie nawiedziła ;-).
Żeby nie było – miałam w domu jakieś muffinki w dość biednej ilości 😀
Pobiegłam więc po papilotki, urwałam trochę malin z ogródka i zapłakałam nad brakiem sensownych owoców w warzywniaku. No i nad umiejętnościami matematycznymi autora tej etykiety 😀
Postawiłam więc na babeczki, które robi się dosłownie 35 minut, z czego 30 minut to pieczenie. Jak zawsze korzystam ze swojego ulubionego przepisu (klik), tym razem bez malin w środku. Ostatnio ktoś się czepiał, że nie wyrosły – mam już nowy piekarnik i chyba muszę udoskonalić przepis, bo tym razem wyrosły aż za bardzo 😀
Dekoracja to biała czekolada z serkiem mascarpone (uwielbiam) i trochę owoców na wierzch. Miałabym więcej malin, gdybym się kogoś spodziewała, ale zdążyłam je zblendować rano w pyszne smoothie 😀
Jeśli przy białej czekoladzie i mascarpone – gdybym miała spody do babeczek, błyskawicznie zrobiłabym pyszne tartaletki :
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Ania (@aniamaluje) 2 Sie, 2014 o 3:38 PDT
Przepis jest również prosty i zdradziłam go klikając na grafikę niżej (lub tutaj klik)
Niestety, spodów w pobliżu nie było, a czas rozpaczliwie się kurczył 😀
padło więc na błyskawiczne kanapeczki z figą i serem (tym razem niebieski lazur) :
Ale wiecie co okazało się największym hitem? Coś, czego nie przewidziałam 😀 Naleśniki 😛
Gdy przybyli goście, byłam rzecz jasna wciąż w proszku, bo na stole stała maszynka do naleśników, które w pośpiechu produkowałam.
To urządzenie chodziło za mną kiedyś od bardzo dawna i zawsze postrzegałam je jako zachciankę i coś z gatunku „guilty pleasure” 🙂 Niespodziewanie stała się jednym z moich ulubionych sprzętów kuchennych, który wnosi masę frajdy do zabaw z dziećmi, marzących o tym, żeby rozprowadzić naleśniora po maszynce 😛
wygląda to podobnie jak wyżej.
Niespodziewanie cała zabawa przeniosła się do kuchni, gdzie goście świetnie bawili się robiąc naleśniki. I po co ja się naprodukowałam? 😀
Jeśli pracujecie z dziećmi albo uwielbiacie naleśniki czy placki dosa, tortille z mąką ryżową i inne takie – do końca tygodnia można maszynkę upolować stacjonarnie na świetnej promocji w rewelacyjnej cenie (klik!). Ja swoją kupiłam wiosną na Westwing 🙂
Moja opinia i maszynce i przepis na naleśniki jest tutaj (klik). Zakładam, że składniki na naleśniki zazwyczaj są w każdym domu, więc to świetna sprawa na awaryjne akcje. Wygląda to tak, że każdy drepcze nóżką w oczekiwaniu, aż sam rozprowadzi ciasto. Jak dzieci 😛
Tak na marginesie – uwielbiam uczyć się na swoich błędach, więc jeśli znacie jakieś błyskawiczne i ratujące życie przepisy na takie krytyczne momenty – będę niesamowicie wdzięczna :))
Przy okazji zapraszam na rozwojowy tekst z ubiegłego roku:
Hej! Komentarze są troszkę niżej i obsługuje je Disquss 🙂
Niektóre teksty widzą tylko subskrybenci (nie lądują na „głównej”) –
jeśli chcesz być na bieżąco, zostań obserwatorem w google lub na bloglovin 🙂 A jeśli dany tekst Ci pomógł, sprawisz mi przyjemność, jeśli klikniesz +1 w g+ pod tekstem 🙂