Miałam ostatnio kilka dni z zadatkami na bardzo paskudne, ponure i nie wiem jeszcze jakie. Czy można być GENERALNIE szczęśliwym, a chwilowo mieć gorszy czas? Jak to u mnie wygląda i w jaki sposób poradziłam sobie tym razem? Będzie też kilka słów o filmie.
Nie zrozumcie mnie proszę źle – lubię siebie, lubię swoje życie. Zaakceptowałam wszystko, czego nie mogę zmienić, zmieniam to, co zmienić mogę. Ale czasami dzieją się rzeczy, na które mamy znikomy wpływ.
Dla przykładu – śni się człowiekowi bardzo potworny sen, po którym nie może spojrzeć sobie w lustro.
Przykład numer jeden:
Jest jakaś ogólnoświatowa dziwna wojna, w której bardzo wielu ludzi z jakiegoś kraju zostało rannych. Nie ma żadnego sposobu by ich uratować, bo konają w wyniku otrzymania kul z jakąś silną trucizną na którą nie ma ratunku. Jednocześnie na innym kontynencie szaleją jakieś zmutowane tygrysy (wtf?!) których nie da się zastrzelić ani pokonać inną bronią – tygrysy te napadają na wioski i zjadają ostatnich zdrowych ludzi. Przesuwają się wgłąb lądu, bo nie ma już żadnej żywności – jednocześnie same roznoszą malarię (wf?!). Aby uratować ostatnich żyjących ludzi Ania wpada na pomysł by…. zrzucić z samolotów konających (w wyniku ran z trucizną) ludzi z poprzedniego kontynentu tygrysom na pożarcie. Muszą być żywi, bo tygrysy nieufne gardzą padliną (jest jakieś skażenie biologiczne…). Tygrysy zjadają ludzi i padają martwe. Ludzie z prymitywnego kontynentu uratowani.
Budzę się zlana potem i myślę o sobie :
Wiem, że to był, głupi, nielogiczny sen. Ale budzę się i czuję jakbym była najgorszym z najgorszych potworów.
Tak wiem, że katastrofy, konflikty zbrojne i inne sny mogą znaczyć, że mamy za dużo obowiązków albo za dużą odpowiedzialność. Może coś w tym jest – nie ma znaczenia.
To jeden z przykładów. Obiektywnie nie mogę mieć powodów do złego humoru, ale chodzę jakaś taka… struta.
Nauczyłam się, że nie wolno karmić swoich demonów i trzeba jak najszybciej rozpocząć proces naprawczy. Zły humor to okropna sprawa, ale staram się postępować z nim jak z plamą – im szybciej wypiorę poplamioną bluzkę, tym większa szansa że plama puści po pierwszym praniu. Im dłużej plama sobie wsiąka, tym gorzej… a niektórzy jeszcze je zaprasowują i wywieszają afisze “mam największą i najgorszą plamę na świecie”.
Nie chcę brać udziału w tej licytacji na największego cierpiętnika świata.
Szybki plan naprawczy z wczoraj?
Sukienka w groszki.
Już na instagramie (
klik) widać, jak bardzo poprawiła mi humor.
Poszłam więc na spacer.
Tak, jestem dziewczyną bez fryzury. Najczęściej noszę niedbałe koczki lub kucyki. Słowo niedbałe jest tu kluczowe – z ułożonymi włosami nie czuję się sobą. Wyjątek stanowią loki, które działają na mnie jak frędzle, kropki, szpilki i muzyka Queen. No i rosół z domowym makaronem.
Zieleń, ostatnie ciepłe dni, cisza i spokój…jest jakaś ulga. Można wyrzucić z głowy tygrysy, nucąc sobie “It’s a kind of magic“. ♫♪
Od razu widać, że senny koszmar przypłaciłam wielkimi worami pod oczami. Za to spacer mocno poprawił mi humor.
Na sobie miałam:
- Ramoneska : Lumpeks (H&M) za 20 zł. Podobne tutaj (klik)
- Sukienka w groszki : (klik) – muszę zrobić wyprzedaż swoich rzeczy, aby kupić inne kolory ❤
- Pasek – lumpeks, 2 zł
- Czarne czółenka – (klik) – dobrze widzicie, wreszcie znalazłam alternatywę dla balerinek, od których bolą mnie stopy – codzienne “cichobiegi” na niskim obcasie – na kocie łby i typowo “spacerową” nawierzchnię są dużo bardziej praktyczne niż szpilki 🙂
- Torebka – więcej o niej pisałam tutaj (klik)
PS. Część tych linków to linki afiliacyjne. Zawarłam o tym informację w regulaminie bloga, ale czasami wolałabym przypomnieć o tym osobno. Jeśli chcecie, chętnie wam napiszę jak samemu z takich korzystać i kupować różne rzeczy sporo taniej 😉
Żeby pozbyć się wspomnienia o złym humorze (to coś jak oglądanie bluzki w miejscu spranej plamy i doszukiwanie się jej na siłę pod różnym światłem), otworzyłam swój
zeszyt wdzięczności (
klik). Nie musiałam doczytywać całej strony, by poczuć się jak najszczęśliwszy człowiek świata. Serio.
Ucinasz sobie drzemkę, bo jednak poprzedni koszmar nie bardzo pozwolił się wyspać.
I znowu masz durny sen.
Kolejna cholerna apokalipsa. Na szczęście tym razem jestem jedynie obserwatorem, którego nie ma na planie wydarzeń. Jakiś pajac użył broni biologicznej – w kierunku kraju zmierza chmura jakiegoś toksycznego, pomarańczowego pyłu. W bloku w którym mieszka główna bohaterka (posiadaczka takiego samego psa jak miałam w dzieciństwie) jest schron przeciwatomowy, o którym mało kto wie. Zbiega tam razem z psem, zapasem fasoli w puszce i zgrzewką wody – chmura pyłu ma być aktywna przez 3 dni i zabić każdą istotę żywą. Nie pytajcie mnie jak zbiegła krokiem rusałki niosąc zgrzewkę wody i reklamówkę pełną fasoli – to był głupi sen.
Schron może pomieścić 30 osób – na tyle wystarczy tlenu. Szybko dobijają się do niego kolejne osoby i schron się zapełnia. Jest jeszcze 15 minut do chwili w której chmura znajdzie się nad blokiem. Do schronu zaczynają dobijać się inni ludzie, wśród nich także dzieci. Niewinne, małe dzieci.
Każdy w schronie wzdycha z żalem “ale szkoda tych dzieci, są takie niewinne”… Blondynka z psem (moim psem!) syczy do jakiegoś staruszka:
– To się z nimi zamień, możesz uratować jedną osobę zamieniając się z nią miejscem. Jest jeszcze 15 minut
Nikt nie chce się zamienić. Egoizm zwycięża, każdy myśli o sobie.
Nagle ktoś mówi
– Po co nam tu pies? Zabiera tlen, wyrzucić go.
A blondynka rzeczowo odpowiada, że pies pójdzie wybadać teren za trzy dni – jak wróci, to znaczy że chmura przestała być aktywna i ziemia jest bezpieczna.
Ludzie dobijają się coraz głośniej i gwałtowniej do włazu schronu. Po chwili milkną.
Obudziłam się z takim pomieszaniem złości, smutku i innych brzydkich emocji, że mogłabym zabijać wzrokiem.
Tak, mam taką cechę, że chciałabym każdemu pomóc. Pewnie dlatego pracuję z dziećmi i wkładam ogromną energię w to, żeby sobie zaczęły radzić. Szczególnie wtedy, gdy nikt w nie nie wierzy… Czuję się za nie w jakiś sposób odpowiedzialna. To jakby przygarnąć małego, słodkiego kotka – jak się go oswoi i zacznie karmić, to trzeba dbać o niego już do końca.
Samoczynnie nuci mi się jedyna piosenka Queen, której nie powinnam nigdy słuchać – “
I’m going slightly mad” ♫♪. Próbuję wyrzucić ją z głowy ustawiając playlistę Taylor Swift. Rysuję mandalę*, piję herbatę, zaglądam do zeszytu wdzięczności… dla pewności rzucam się na solidne kardio. Potem szczotka na sucho, prysznic i … tak, wszystkie brzydkie emocje poszły precz. Ale pod światło widać plamę…
Zakładam inne buty i ruszam znowu przewietrzyć głowę. Mam już wyśmienity humor, bo zdążyłam się wyciszyć, wypocić i znowu wyciszyć.
Muzyka na ten moment?
Na sobie miałam to, co wcześniej, ale zmieniłam buty :
Wracam do domu w dobrym humorze – rzucam na biurko klucze, parzę sobie pyszną karmelową herbatę z Rossmanna i zamierzam poczytać książkę.
W tym momencie z okna spada roleta. Roleta, którą montowałam długie chwile. Haczyk pęka w tak idiotycznie głupim miejscu, że cała konstrukcja jest do wyrzucenia. Myślę sobie, że napisze reklamację i roletę odeślę – nie mam cholernego oryginalnego opakowania bo nie pomyślałam, że roleta może się wyłamać i z hukiem runąć na parapet.
Wszystkie poprzednie demony się budzą.
GRRRRRRRRRRRRRRRRRRRR
Dawno nie wypociłam z siebie tylu emocji robiąc pajacyki. Serio.
A potem stwierdziłam, że obejrzę jakąś komedię, najlepiej głupawą i zabawną.
Padło na :
Walk of shame (jak można to przetłumaczyć jako “Dzień z życia blondynki”?!!!!)
Anyway – komedia załadowana, oglądam :
Film rozbawił mnie od początku – idealna na taki humor lekka komedia – byłam już naładowana po treningu, więc większość emocji ze mnie zeszła. Już nawet olałam tę cholerną roletę (jak roleta mogła się złamać?!!!). I nagle nadchodzi ochota na … pizzę. Albo czekoladę. Albo pizzę i czekoladę.
nadmienię, że wcześniej byłam dumna z odparcia pokusy na ulubione chipsy w cenie “żal nie brać…” (klik) , a kupiony na promocji -25% zapas czekolad (klik) miał poczekać na naprawdę kryzysowy moment albo ochotę na pieczenie ciast.
I nagle przypomniałam sobie, że mam bataty.
Obrałam, pokroiłam w plastry i upiekłam jak chipsy (skropiłam oliwą).
Dzień uratowany.
Tak wiem, urzekła cię moja historia…
Hej! Komentarze są troszkę niżej i obsługuje je Disquss 🙂
Niektóre teksty widzą tylko subskrybenci (nie lądują na “głównej”) –
jeśli chcesz być na bieżąco, zostań obserwatorem w google lub na bloglovin 🙂 A jeśli dany tekst Ci pomógł, sprawisz mi przyjemność, jeśli klikniesz +1 w g+ pod tekstem 🙂
Komentując oświadczasz, że znasz regulamin