Dziewczyno, kiedy ostatni raz sobie odpuściłaś?

Byłam kiedyś patologiczną Zosią Samosią, ale taką naprawdę na maksa. Np. zupełnie sama wydałam swoją książkę. Sama ją napisałam, sama złożyłam, sama dokonałam redakcji i korekty, sama uzyskałam numer ISBN i stanęłam na rzęsach, by znalazła się w empiku. Ah, jeszcze okładkę zrobiłam sama. Wszystko to z opłakanym skutkiem, bo książka wyglądała koszmarnie (!). No ale – sama. W 2013, gdy nie było o tym za dużo darmowej wiedzy w internecie, bo rynek e-booków raczkował.

Ah, sama zadbałam jeszcze o promocję i kontakt z mediami i wersję mobi oraz epub też. Żadnej z tych rzeczy nie zrobiłam w wielkim stylu i myślę o tym bardziej z poczuciem lekkiej żenady, którą usprawiedliwiam wiekiem (miałam 21 lat). Za to byłam skuteczna. Zawsze taka byłam – działałam bardziej skutecznie niż hmm… z klasą.

Mówiąc skutecznie mam na myśli to, że jakaś tam sobie Ania z piętnastotysięcznej mieściny, bez żadnych znajomości, wykształcenia kierunkowego, wiedzy o rynku wydawniczym, tak sobie po prostu postanowiła i pyknęła bestseller.

To była wczesna jesień 2013 a okładka zrobiona w paincie (no dobra, w photoscape) prześladuje mnie w koszmarach sennych do dzisiaj. Chwilę później pojawiła się możliwość druku i na szczęście tutaj MUSIAŁAM już skorzystać z profesjonalnej pomocy, bo wygrałam konkurs na ebooka roku a ta pomoc była elementem nagrody.

Nie miałam społeczności w internecie (w 2013 na bloga zaglądało może 15-20 tysięcy osób miesięcznie, tyle wyświetla dzisiaj jedno moje zdjęcie na instagramie). Miałam za to wielką wiarę w to co robię i zawziętość. Więc poszłam za ciosem i wprowadziłam ebooka do mojej ukochanej usługi – legimi (netflix dla książek, kocham ich niezmiennie od lat!), sprzedawałam druk i wykręciłam takie efekty, że pisano o mnie w czasopismach branżowych. Równolegle miałam rewolucję w życiu osobistym, stypendium i prawie same piątki na studiach i działałam bardzo aktywnie w wolontariatach. Bo przecież nie w jednym, jak można w kilku, prawda?

Nie mówię tego z dumą. Jestem cholernie uparta i jak coś sobie wymyślę – nie ma zmiłuj, zrobię to. Ten upór bywa dobry i przydawał się w pracy z dziećmi, bo ja się nie poddawałam i walczyłam o nie do samego końca, czyli momentu znalezienia skutecznego rozwiązania „trudnej sytuacji”. Ten upór przydawał się też wtedy, gdy walczyłam o swoje własne zdrowie. Ale ma wiele mrocznych stron.


Obawiam się, że to u mnie rodzinne – babcia w latach 60. bez żadnych wskazań medycznych postanowiła urodzić mojego ojca przez cesarskie cięcie i to zrobiła. Nie mam zielonego pojęcia jakim cudem wymusiła to na lekarzach. Pewnie miała taką samą nieznoszącą sprzeciwu pewność w swoim głosie, jak Vladimir Putin gdy był jeszcze premierem i wydał rozkaz walk w Czeczenii. Nie miał do tego żadnych uprawnień (zwierzchnikiem sił zbrojnych jest prezydent) ale nikt tego nie zakwestionował.

Fascynuje mnie ta cecha u ludzi, bo u mnie nie jest automatyczna. Tryb uporu maniaka działa u mnie tylko wtedy, gdy wierzę w coś całym sercem i całą sobą.
Dziś chce mi się śmiać z mojego „dzieła” (można je wciąż przeczytać na legimi, ale raczej jako ciekawostkę! ;)). Miałam wtedy dość… poznawczo-behawioralne podejście do życia i nie mam pojęcia skąd wziął się u mnie ten tupet, by to wszystko zrobić.

No dobrze, wiem. Z niczego. Znaczy Nietzschego. Miałam obsesję na punkcie jego koncepcji człowieka, który jest mostem, a nie celem. Chciałam, by ta książka była takim podaniem ręki komuś, kto musi się kawałek wspiąć. Albo przęsłem takiego mostu, które pozwoli wykonać kolejny krok. Wierzyłam w to wszystko całą sobą. Dzisiaj uważam nieco inaczej, moje poglądy się trochę pozmieniały, dojrzały, ale w ogóle nie w tym sęk.

Ja byłam patologiczna!

Tak, to blade stworzenie po lewej to ja. Niewiele wcześniej wyszłam sobie ze szpitala (był na tej samej ulicy) na uczelnię napisać kolokwium z matmy. W dniu odbierania tej nagrody, po srogich rewolucjach zdrowotnych nie zostałam w Katowicach, tylko władowałam się do nocnego busa by wrócić do Bydgoszczy, bo miałam prezentację na studiach.

Nie zakoleżankowałabym się z taką laską jaką byłam

Nie napisałam tego wszystkiego by się chwalić, bo jak myślę o swojej zawziętości, to przechodzą mnie dzisiaj ciary żenady. Spokojnie mogłam nieco zluzować, trochę odpuścić, zrobić to wolniej, mądrzej, podelegować niektóre zadania. A już na pewno nie robić tylu rzeczy kosztem zarwanych nocek i zdrowia. Może i moja bladość nie wynikała wtedy z tego niedospania, tylko poważnych problemów zdrowotnych (szczęśliwie to już za mną!) ale na pewno nie ułatwiałam sobie w ten sposób zdrowienia!

Każdy ma coś takiego, z czego ciężko mu zrezygnować, chociaż nie jest to niezbędne

U mojej koleżanki to było przepisywanie notatek na czysto. No nie mogła znieść myśli, że ma je takie surowe i brzydkie. Musiała usiąść, przepisać ładnie. Traciła na to mnóstwo czasu i przestało go starczać na właściwą naukę. Ciągle sobie tłumaczyła, że „tak się najlepiej uczy”, ale w głębi wiedziała, że to nieprawda. Gdy wyluzowała i odpuściła, zaczęła uzyskiwać lepsze oceny poświęcając mniej czasu na naukę.

U mnie to były oceny

Zawsze miałam piątki (z perspektywy czasu uważam to za głupotę), coś tam zmieniło się we mnie dopiero na początku liceum. Zaczęłam jak zawsze z wysokiego C – z samymi piątkami. A potem skupiłam się na innych rzeczach i stwierdziłam, że wysiłek wkładany w oceny jest bez sensu (zobacz też: dlaczego uważam, że nie ma sensu spinać się o czerwony pasek) i zaczęłam odpuszczać. Pamiętam, że miałam do przeczytania Chłopów, na co zupełnie nie miałam ochoty i dostałam z klasówki pierwszą jedynkę z polskiego ever. Na przerwie nauczycielka do mnie podeszła i zapytała co się stało i że pewnie miałam jakiś ważny powód by nie przeczytać, więc pozwoli mi poprawić.
Nigdy nie zapomnę jej szoku gdy powiedziałam, że nie chce mi się tego teraz czytać i poprawiać. I że mam luz z tą jedynką.

Że to był mój wybór i wybieram jedynkę.

Ale tak serio, kto ci każe?

To jeszcze jedna historia, o koleżance, która wiecznie narzekała ile to ma sprzątania w domu. Wytresowana przez matkę nieustannie myła podłogi, raz w tygodniu okna (kto do cholery myje tak często okna?!) i dosłownie cały czas biegała ze szmatą w ręku. Miała wielkie pretensje o to, że jej chłopak (dzisiaj już mąż) ma nieco luźniejsze podejście do porządków. Nie, to nie jest jeden z tych typków, którzy przewracają majtki 5 x na czystszą stronę i znaczą teren skarpetkami. Naczynia pozmywane, klucze na właściwym miejscu, typ uporządkowany. Więc mimo, że jej mieszkanie było sterylnie czyste, wciąż widziała coś, co musiała poprawić. To było obsesyjne! Tym bardziej, że zaczęło to rzutować na jej relację, bo była wiecznie zmęczona i wiecznie miała pretensje. W końcu chłopak stracił cierpliwość i namówił ją na terapię.

Dzisiaj świat jej się nie zawala, gdy naczynia poczekają w zlewie do rana, bo miło było po kolacji obejrzeć film.

Są rzeczy, których lepiej nie zawalać. Ja np. dotrzymuję terminów, bo lubię traktować innych tak, jak sama lubię być traktowana.

Ale jest cała masa rzeczy, z którymi można naprawdę wyluzować i trochę odpuścić. Jak to sprzątanie bardziej, niż jest konieczne. Jak robienie czegoś, co może być zrobione dobrze (np. raport w pracy) perfekcyjnie, ale kosztem własnego czasu.
O czym ja w ogóle mówię! Koleżanka zrezygnowała z niespodziankowego wyjazdu na weekend do SPA, bo nie była świeżo wydepilowana a w ogóle to musiałaby się umówić na rzęsy. To był wyjazd z koleżanką, nie chłopakiem! (Long story short: znajoma rozstała się z chłopakiem a miała zabookowane walentynki, więc zwolniło się miejsce).

Dziewczyno, nie musisz wszystkiego robić perfekcyjnie. Zajedziesz się, zaczniesz tracić radość życia. Odpuść proszę. Chociaż troszeczkę.

Odpuszczanie jest trudne, ale jest cudowne. Jest jak zdjęcie ciężkiego plecaka po długiej wędrówce. Albo niewygodnych, uwierających butów. Albo – zepsuję nastrój, ale tak jest – pójście siusiu po kilku godzinach wstrzymywania. Cudowna ulga!

Nie jesteś niewolnicą cudzych oczekiwań, nie powinnaś być też niewolnicą własnych. Odpuść, wyluzuj, odpocznij. Masz prawo.

Uściski, Ania
Subscribe
Powiadom o
guest
9 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Dorota
4 lat temu

Z wiekiem przychodzi to coraz łatwiej. Ostatnio odpuściłam sobie dużo rzeczy i dobrze mi z tym 🙂

Natalia
4 lat temu

Życie zaskakuje mnie ciągle. Kiedy już myślę, że przełamałam jakiś głupi, toksyczny schemat i zaczęłam postępować zdrowiej, moje życie wygląda zza rogu i krzyczy do mnie: „zobacz co znowu zrobiłaś?”. Takim właśnie sposobem z kujona stałam się przewodniczącą czego się tylko dało na studiach (miałam depresję, pamięć leżała, więc nie mogłam być kujonem z piątkami). Mogłam za to biegać po katedrach i załatwiać po zajęciach spotkania koła naukowego itp. Po depresji poszłam do pracy, wróciła mi pamięć,zdolność odtwarzania informacji i stałam się specjalistką od bardzo trudnej dziedziny. Jestem zadowolona, że znowu coś mi wychodzi, ale ostatnio dotarło do mnie, że… Czytaj więcej »

Sylwia
Sylwia
4 lat temu

Ja zdrowotne nie daję rady i uczę się odpuszczać. To bardzo trudne, ale ważne, bo jeśli nie odpuszczam to zdrowotnie jest jeszcze gorzej, co powoduje błędne koło, bo jestem jeszcze mniej produktywna. Jestem psychologiem i czasami też w kwestii psychicznych muszę sobie odpuszczać, nie wymagać od siebie bycia nieskazitelną, bo ludzie tak wymagają od osób z tej branży. Daję sobie prawo do depresji i żałoby, gdy świat mi się wali, mój ojciec umiera, a ja dowiaduję się, że choruje na niewyleczalną chorobę.

juliagoesaway
4 lat temu

Dołącz do dyskusji…

Anula
4 lat temu

Och tak, trudna sztuka odpuszczania sobie… ależ to ciężko wypracować! Człowiekowi ciągle się wydaje, ze robi za mało, ze trzeba więcej, mocniej, bardziej, no bo przecież inni są tak daleko, a ja ciągle w miejscu. Kurczę, strasznie to smutne… dlatego dobrze, że o tym piszesz!

Kornelia
4 lat temu

Oj tam, czasem warto odpuścić. Mniej stresów, więcej luzu i czasu dla siebie 😉

Roz
Roz
4 lat temu

Masz całkowitą rację. Sztuka tej zdrowej rezygnacji przydaje się w wielu sytuacjach. U mnie chyba najbardziej przydatna okazala się w kontekście relacji z innymi ludźmi. Nie chodzi o to, że odpuszczając rzeczy zbędne mamy dla nich więcje czasu. Ale o fakt, że odpuszczając gorączkowanie się relacją, ona staje się bardziej dojrzała.

Agnieszka
4 lat temu

Ciężko sobie odpuscić. Przychodzi mi to z wielkim trudem, ale nauczylam sie wyciszac. raz w miesiacu robie sobie swoj dzien – spedzam sama czas, robie moje ulubione maseczki, pije kwiat lipy od malwy (to moje ulubione ziółka), włączam film, czytam książkę – to na co akurat mam ochotę. Pomaga.

z-dusza.pl
4 lat temu

Wydaje mi się, ze takie słowa są teraz bardzo potrzebne. Teraz, kiedy nieustannie wymaga się od nas, by być perfekcyjnymi w każdej dziedzinie – pracy, związku, domu. Zwłaszcza od kobiet, mam wrażenie. Ja tez ciągle uczę się odpuszczać, chociażby jak z tym sprzątaniem – staram się trzymać się zasady, że dom jest dla mnie, nie ja dla domu 😉

Previous
Mata Pranamat po roku – czy nadal polecam?
Dziewczyno, kiedy ostatni raz sobie odpuściłaś?

9
0
Would love your thoughts, please comment.x
()
x