Jak szybciej się uczyć, czyli efektywnie, a nie efektownie

autor Posted on

No proszę, pojawia się wpis na blogu 😀 Do tej pory jako udawało się działać tak, by wszystko co chciałam przekazać, przedstawić w postaci rolek, stories albo postów na IG, ale próbowałam nagrać rolkę i nie ma szans, że zmieszczę temat w 90 sekund. Robię na instagram materiał dla producenta drukarek – marki Epson. Chciałabym, aby moje materiały były przydatne i pomocne, więc dorzucam im od siebie w gratisie tekst o notatkach. Ciężko mi go napisać udając, że pomysł nie wyrósł w mojej głowie dzięki zaproszeniu do wspólnych działań, więc chciałabym być tutaj transparentna. W umowie mam rolkę i stories, post to moja potrzeba rozszerzenia tego w fajnej formie.

Są to porady, które Ani2015 pomogły w jeden weekend nauczyć się do obrony i w 2 tygodnie przygotować się do rozmowy rekrutacyjnej na doktorat, przeczytać książki, przygotować konspekt, plan badawczy i całą resztę.

Pozdrawia Was Ania, której relacje oglądało wtedy 500 osób 😉

Lubię się uczyć i umiem się uczyć.

Rzeczy przydatnych, potrzebnych, interesujących i sensownych. Chętnie poznam genezę i skutki jakiegoś konfliktu, ale już jego data oraz nazwisko jakiegoś hetmana są dla mojej głowy zbędnym spamem. Mogę zatem powiedzieć także, że nie lubię się uczyć. Ba! Nie cierpię!

Skąd ta sprzeczność?

Studia w Polsce wymagają często nauczenia się na egzamin pamięciowo. Ja kocham analizować, wyciągać wnioski, przetwarzać informacje, ale już wyliczanki mnie po prostu irytują.

Wyobraźmy sobie jabłko:

  • Kowalski podzielił jabłka ze względu na kształt
  • Wiśniewski ze względu na smak
  • Nowak kolorem
  • Czerwiński ze względu na zawartość witamin
  • Iksiński łatwość w uprawie

Jak czytasz te podziały, to są proste i logiczne, ale informacja które nazwisko stoi za jakim podziałem może umknąć. Tymczasem na egzaminie nie padnie pytanie: podział jabłek ze względu na łatwość w uprawie, tylko: typologia jabłek wg. Iksińsnkiego. No trzeba to nazwisko niestety zapamiętać i powiązać z kategorią.

Nie ma jednak nic gorszego niż uczenie się czegoś, co nie jest zgodne z prawdą i zostało już dawno obalone.

To nic złego się mylić i rozwijać, nie myli się ten, co nic nie robi. Ale pamiętam, jak wewnętrznie nie potrafiłam się nauczyć na egzamin, na którym trzeba było pisać… głupoty. Nie wchodząc w szczegóły, wykładowca opierał się na zdezaktualizowanych książkach i badaniach, których nie udało się nigdy replikować. Gdyby ktoś zapytał mnie o trzeciej w nocy, jak powinno się prawidłowo przeprowadzić proces X, powiedziałabym bez problemu, bo było to coś, co mnie interesowało. Ale za tę odpowiedź nie dostałabym zaliczenia. Bo powinnam udzielić nieaktualnej, w dodatku używając pojęć, których się już nie używa.

Uśmiecham się tutaj do mojej koleżanki, która studiowała dietetykę na pewnym uniwersytecie medycznym i bolało ją, że do każdego wykładowcy musi się uczyć czegoś innego, chociaż aktualne badania były z tym sprzeczne. Mrugam do wszystkich moich odbiorców w spektrum autyzmu, którzy na kolokwiach wciąż mają zespół Aspergera i listę kryteriów uwzględniającą jedynie chłopców. Czasami nie chodzi o to, aby się czegoś nauczyć, a jedynie zapamiętać i się szybko oduczyć.

Ten wpis przygotowałam właśnie na takie okoliczności. I adresuję go do osób, które nie mają czasu na naukę skomplikowanych metod uczenia się, przeczytanie teraz książki o mapach myśli i mnemotechnikach.

To wpis dla ciebie, jeśli uczysz się czytając i przepisując, ewentualnie podkreślając

Załóżmy, że masz 300 stron tekstu do przyswojenia i dwa dni na naukę. Ile razy uda ci się go przeczytać? Zważywszy na to, że nie da się uczyć 10 godzin ciągiem, obstawiam może ze 3 przy bardzo dobrych wiatrach, z czego przynajmniej jeden będzie wymęczony i bez zapamiętywania.

Co w takiej sytuacji? Nie oduczę cię dwa dni przed egzaminem przepisywania i czytania w kółko, ale możemy to lekko zmodyfikować. Postaraj się już od pierwszej lektury podkreślać (lub jeśli czytasz w wersji elektronicznej, od razu zaznaczać i przenosić do osobnego pliku) najważniejsze rzeczy. Ja uważam, że przy podstawowej, pierwszej obróbce jesteś w stanie odchudzić tekst 300 stron do 100. Szczególnie, jeśli to tekst naukowy. Kto pisał magisterkę, ten wie :). Na wyższym poziomie to się niewiele różni, używa się tylko bardziej wyrafinowanych form.

Zamiast Kasia kupiła samochód przeczytasz po prostu: Pani Katarzyna dokonała realizacji nabycia samochodu na drodze przeprowadzenia transakcji kupna-sprzedaży.

Jeśli znasz sposób komunikacji w swojej dziedzinie, wystarczy zapamiętać, że Kasia kupiła samochód, na egzaminie obrobisz to w nowomowę bez problemu 😉

Wyobraź sobie, że przygotowujesz ściągę. Albo nawet nie wyobrażaj, tylko to zrób. Ściąga jest mała i wiele nie pomieści. W szkole często robiłam ściągi a potem… nie potrzebowałam ich, bo obrabiając materiał do skondensowanej formy, po prostu go opanowywałam :). Patrząc na swój materiał oceń, ile jesteś w stanie realnie się nauczyć. Np. książka 300 stron ma 10 rozdziałów. Realnie jesteś w stanie przyswoić dobrze 15 stron i to jest twój cel. Obrabiasz i skracasz najważniejsze rzeczy, aż dojdziesz do 15. Polecam robić to samodzielnie, bo najlepiej wiesz, co jest istotne (lub istotne dla wykładowcy).

Określ priorytet. 20% treści odpowiada za 80% sukcesu. Zawsze jest coś najważniejszego. Sugestia, co to może być, znajduje się w syllabusach. Ja wypisałam sobie z nich zagadnienia do egzaminu na koniec studiów:

Patrzę na to i myślę, że mogłam to zrobić 10x lepiej, ale było jak było :).

Jeśli masz mało czasu, bardziej opłaca ci się nauczyć 20% kluczowych treści.

Masz problem z tym, aby ustalić, co jest kluczowe? Zapytaj wykładowcę (gdy nie pytasz, odpowiedź to zawsze NIE) a w ostateczności ChatGPT (na potrzeby wpisu pytam darmowej wersji);

Obrabiając materiał za każdym razem masz mniejszą porcję do przeczytania, ale bardziej wypełnioną treścią. To jakby z opakowania moich ulubionych chipsów zabrać powietrze. Albo jak różnica między mgiełką zapachową a perfumami. Tych drugich starczy jeden psik 🙂

Masz obrobiony materiał? Wspaniale, teraz przerzuć go w formatkę metody Cornella.

wikipedia

Goodnotes

Ja korzystam do tego z ipada i apki good notes, ale kartkę możesz podzielić samodzielnie. U góry piszesz temat albo nazwę zagadnienia, główna część (70%) to treść notatek. Czyli tak, jeśli do tej pory miałeś zagadnienie na kartce A4, to trzeba jeszcze gdzieś ostatecznie streścić. Po lewej stronie są słowa kluczowe i kluczowe pytania (polecam też rysunki!) na dole podsumowanie. W żołnierskich słowach. Mimo miłości do notatek elektronicznych, wydrukowałabym to ;). A potem podkreślała kolorowo najważniejsze z najważniejszych.

A gdy serio nie masz czasu? Poproś AI o pomoc. Niestety nie zawsze działa to dobrze, ale na poziomie szkoły? Całkiem ok.

Załóżmy, że mam sprawdzian z układu oddechowego. Jestem w podstawówce, czytam i czytam i nic nie rozumiem. Nauczycielka kiepsko tłumaczyła na lekcji i mi się wszystko miesza. ChatGPT zrobi to prosto.

Bardzo polecam by przeczytać, ale potem napisać sobie swoimi słowami. Ja bym pewnie napisała, że opłucna jest jak ubranie dla płuc. Chociaż wiele mogłabym usprawnić zmieniając jeszcze coś.

Załóżmy, że mam sprawdzian z początku piętnastego wieku. Albo Krzyżaków. Poprosiłam Ai o użycie emoji, ale sama zrobiłabym to lepiej. Chat GPT uznał dziesięciolatka za czterolatka, więc poprosiłam o poziom wyżej i… wciąż zrobiłabym to lepiej.

Biorąc pod uwagę, że 20% treści to 80% sukcesu, zapisałbym to pewnie tak. Logiczne, że jeśli Litwa była księstwem, to Witold księciem, a jeśli Polska Królestwem, to Jagięłło królem. Nie muszę tego zapisywać. Z taką bazą na sprawdzianie mogę już dopisać resztę ładnymi słowami:

⚔️ Grunwald 1410 – Królestwo 🇵🇱 (Jagięłło)i W. Księstwo 🇱🇹 (Witold) vs. Zakon ✝️. Zakonu było więcej, wygrali nasi. 🇵🇱🇱🇹👨‍❤️‍👨

No i teraz najlepsze. Idę na egzamin, chcę sobie wydrukować ściągę* a drukarka odmawia posłuszeństwa. Brak tuszu, albo inny error. Przecież dopiero co uzupełniałaś tusz! Ksero uczelniane czynne od dziewiątej, egzamin o 7:30. Jest niedziela wieczór, jesteś w czarnej… rozpaczy.

*Zanim ktoś potępi ściąganie… bardziej moralnie mam problem z wykładowcami, wymagającymi zapamiętania nieaktualnych i niezgodnych z nauką informacji. I w takiej sytuacji uważam, że ściągnięcie jest lepsze niż zapamiętanie tego i powielanie. Nie zmienia to faktu, że ja choćbym chciała, ściągać nie umiem i sama próba wygenerowałaby tyle stresu i nerwów, że nie miałaby sensu.

Albo inny przykład – twoja uparta promotorka (prywatnie pasjonatka ekologii, cała tablica na FB zawalona petycjami o ochronie drzew) oczekuje, że kolejny rozdział magisterki dostarczysz jej wydrukowany na dyżurze. Twoja drukarka odmówiła posłuszeństwa.

Mam love-hate relację z drukarkami. Moja pierwsza drukarka była tak droga w eksploatacji, że bałam się cokolwiek drukować. Miała być ekonomiczna, ale coś nie wyszło. Po wymianie tuszu godzinę męczyłam się z czyszczeniem i wyrównywaniem dysz, a jak wysłałam jej więcej niż jeden plik do wydrukowania, to pamięć wariowała i musiałam ją restartować, czasami łącznie z komputerem. Zawsze się śmiałam, że bunt maszyn zacznie się od drukarek (i komputerów z windowsem…). W Warszawie długo zapierałam się, że nie potrzebuję drukarki. Najpierw mieszkałam w ciasnej kawalerce, potem w mniej ciasnej, ale to wciąż kolejny sprzęt zawalający przestrzeń. Ostatecznie miałam tylko ze 4x w miesiącu jakieś papiery do drukowania i bardzo blisko punkt ksero.

Gdy założyłam firmę, zaczęłam tonąć w papierkach. Nie lubię papierkowej roboty, nie miałam wtedy głowy do tego zadania, więc zleciłam asystentce research i zakup drukarki. Zrobiła co miała do zrobienia, zrealizowała (bardzo dobrze, za co jestem jej ogromnie wdzięczna) swoje zadania dotyczące masy papierków i wydruków, po czym drukarka trafiła do mnie. Nie był to od początku burzliwy związek, oj nie. Początkowo byłam zachwycona, że gdy musiałam wysłać coś poleconym, planowałam od razu spacer na pocztę, bez przystanku w punkcie ksero (na Żoliborzu miałam je blisko siebie🥺). Z czasem pojawiły się problemy, lub jak to mówią – różnice nie do pogodzenia :).

Najpierw losowo postanowiła ignorować mój komputer. Raz go widziała, innym razem nie. To nie jest 2005, abym musiała łączyć drukarkę z kompem kablem… Z laptopa działała, z kompa – zależy od kaprysu. czara goryczy przelała się, gdy była u mnie koleżanka z córką i młoda chciała wydrukować sobie kolorowankę. Mówię: wybierz sobie jaką chcesz i kliknij drukuj – bo tak powinna działać drukarka.

Nie sądziłam, że zamieni się to w 30 minut walki o dwie kartki. Najpierw drukarka nie widziała komputera. Musiałam sobie wysłać kolorowanki na telefon i przygotować do druku z poziomu telefonu. Potem drukarka stwierdziła, że ma za mało tuszu, chociaż dzień wcześniej go sprawdzałam, bo byłam przygotowana na to, że Julka lubi kolorowanki. Po wyjęciu i włożeniu na nowo pojemnika z tuszem, w którym tusz był, w końcu udało się te dwie strony wydrukować. Wtedy też stwierdziłam, że robię sobie nieprzyjemność za własne pieniądze. Mam sprzęt, który generuje moją frustrację, wymaga fikołków i zawalania pamięci telefonu duplikatami dokumentów, które mam na kompie, oszukuje mnie co do poziomu tuszu i w sumie to wychodzi w eksploatacji nieco za drogo. Zapytałam asystentkę, czy chce przejąć drukarkę po mnie, bo ja się jej pozbywam i z chęcią się zgodziła. Gdy tylko podjęłam decyzję o pozbyciu się jej (przysięgam, nie pisałam nic w SM poza tym samym nieśmiesznym żartem, że bunt maszyn już się zaczął, od mojej drukarki), odezwał się do mnie EPSON, że chcą razem podziałać.

No i w ten sposób w moim mieszkaniu stanęła ona. Drukarka, która mnie nie wkurza.

Po pierwsze: żadnych kartridży. Są w obsłudze tak samo nieintuicyjne, jak samo słowo kartridż. Brrr. Mam osobne buteleczki z tuszami w różnych kolorach oraz w czerni. Widzę po wskaźniku ile tego tuszu obecnie jest w środku. Uzupełnienie zajmuje 10 sekund, bez rozmontowywania połowy drukarki i brudzenia sobie rąk. Błyskawicznie drukuje zdjęcia i radzi sobie z papierem foto. Działa z poziomu aplikacji, która sama, za rączkę przeprowadziła mnie przez proces instalacji. Żadnego czytania papierowej instrukcji. Krok po kroku, teraz wciśnij to, otwórz tę i tę pokrywę, włóż papier, naciśnij, sprawdź.

Ani razu mnie jeszcze nie wkurzyła i niech tak zostanie ;-). Bo umówmy się, nie należę do osób, które wybitnie pielęgnują sprzęt. Nie wyczyściłam filtra w pralce, jak pojawia się info o aktualizacji, klikam „przypomnij mi później” i zawsze jestem zaskoczona, jak skończy mi się bateria w odkurzaczu. Potrzebuję jasnych, czytelnych, idiotoopornych komunikatów i sprzętu, który nie generuje dodatkowych problemów, i tak mam ich w życiu trochę.

Zresztą… co ja się będę produkować. Zostawiam wam link do konkursu, jeśli jeszcze nie wzięliście udziału.

To by było na tyle. Współpracę reklamową z marką Epson mam na instagramie, te wpis jest ode mnie w gratisie. Jaram się, że mam taki fajny konkurs dla Was 🙂

Ania

Uściski, Ania
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Kasia
7 miesięcy temu

Aniu idealnie trafiłaś z tematem. W konkursie wzięłam udział, ale za post motywujący do nauki do poprawki, która właśnie jest formą kilkudziesięciu stron do ogarnięcia niestety na pamięć, bardzo Ci dziękuje <3

Previous
Magiczny gwizdek i inne głupoty
Jak szybciej się uczyć, czyli efektywnie, a nie efektownie

2
0
Would love your thoughts, please comment.x
()
x