Blogerka pojechała na wakacje na koszt sponsora!!!1 – na czym polega press trip?

Kilka dni temu wróciłam z Tunezji. To była moja pierwsza wycieczka w ramach „akredytacji prasowej”, tak zwany press trip na tym blogu. Wcześniej robiłam takie rzeczy poza blogiem i zgromadzone w ten sposób doświadczenia były  powodem, dla którego na blogu odmawiałam.

Pewnie pomyślisz teraz – laska, ty już całkiem odpłynęłaś! Ktoś zaprasza cię za darmo na wyjazd, a ty kręcisz nosem?
No to najpierw dwie prawdziwe sytuacje z mojego życia dla zobrazowania sytuacji.
Jestem jako dziennikarz media worker na wydarzeniu, na którym bardzo, ale to bardzo chciałam być, ale finansowo nie było mnie stać. Jestem w ramach obowiązków, bo mam przygotować z niego kilka drobnych materiałów. W skrócie: nie dość, że nie płacę za udział w tej bajecznej konferencji, to jeszcze mi płacą. Brzmi jak marzenie?
NOPE.
Nie skorzystałam z tego wydarzenia ani trochę!  Musiałam zrealizować kilka zadań, porozmawiać z określonymi ludźmi, coś się przesunęło, tu gdzieś problemy techniczne i bach – wystąpienia o którym marzyłam nie wysłuchałam wcale.
Sytuacja numer dwa:
Jestem na imprezie, jak zawsze jestem team zimne piwo (ale z umiarem, bo nie lubię sikać w publicznych toaletach a i kolejki do damskich są niewyobrażalne). Podchodzi do mnie chłopak z drinkiem, uśmiechając się, że mi stawia i to dla mnie.
Może nie umiem się bawić (no dobra, na pewno nie umiem) ale mam zylion powodów by nie przyjąć tego drinka, począwszy od tego, że nie lubię syropów barmańskich, przez nieprzyjmowanie alkoholu, cukierków i płynów ustrojowych od obcych, na radosnym sączeniu piwa skończywszy. Mówię dzięki stary, ale nie skorzystam i to powinno skończyć rozmowę, ale nie, koleś rzuca:
– ale ja już zapłaciłem!
To jest mniej więcej ten sam case co babcia wydająca swoje oszczędności na obrzydliwy sweterek dla wnusi, która oczekuje radości i wdzięczności, bo przecież tyle ją to kosztowało.
Bardzo nie lubię tego momentu w życiu! Nie chcę być zobligowana do bycia wdzięczną za coś, czego wcale nie chciałam. Bardzo nie lubię gdy jakaś marka wyśle mi zbędną rzecz a potem dopytuje czy nagram stories i ją pokażę. Szanuję swoich odbiorców, nie pokazuję im nieważnych rzeczy, sorry! Nie prosiłam o farbę do włosów ani linię do pielęgnacji blondu😏.

Aby być szczerą – do tej pory wszystkie sponsorowane wycieczki jakie mi proponowano  na blogu były po prostu złe.
– Wycieczka do Chin i bycie zobowiązaną do stworzenia 12 postów w ciągu roku dla marki, która mnie zaprasza. Za pieniądz, ale mniejszy niż zwyczajowo, bo przecież wycieczkę sponsorują. Szybko się okazało, że wycieczka to 3 dni z czego czasu wolnego kilka godzin. A jeśli o mnie chodzi, to takie natężenie postów sponsorowanych to tylko dla marek, z którymi naprawdę czułabym wspólne wyjątkowe flow, dzieliła wartości, przekonania. Inaczej nie bardzo, nawet jak produkt bardzo w porządku.
– Wyjazd na 5 dni, z czego moim obowiązkiem jest zamieszczenie zdjęcia z każdego hotelu, 3 wpisy na blogu (z linkami do hoteli). Miejsce fajne, o tym gdzie spałam i tak przecież zawsze piszę (za darmo! po każdym wyjeździe!) ale co w sytuacji, gdy mi się nie spodoba albo nie będę mogła zarekomendować miejsca, bo uznam je za niefajne?
Tu organizator nie bardzo potrafił mi odpowiedzieć a mnie nie było stać by w razie co powiedzieć – sorki, wolę zapłacić za ten pobyt normalnie pieniędzmi i nie wspominać o tym miejscu na swoim blogu, bo było za drogie.
Nie jestem blogerką podróżniczą (my bad!) i nie dostaję propozycji sponsorowanych wyjazdów od regionów, miast czy państw. Raczej do tej pory było to na zasadzie wyjazdu z marką. Wiem jednak, że to typowa praktyka, w zeszłym roku Polska zapłaciła 265 tysięcy mało znanemu vlogerowi za dwa filmy (wykręciły razem obecnie 400 tysięcy odsłon). 
Ponieważ wybrałam się za na zaproszenie Ministerstwa Turystyki Tunezji, myślę że uczciwie będzie powiedzieć do czego się zobowiązałam i dlaczego, oraz czym taki press trip różni się od normalnego, na własną rękę :).
Pod każdym tekstem o Tunezji będę dawać adnotację, że w Tunezji byłam na zaproszenie Tunezji i odsyłać tutaj. Lubię przejrzystość, nie lubię niedopowiedzeń.
Do Tunezji wybrałam się w barterze ;). To znaczy, że organizator zapewnił mi noclegi (2 różne hotele, nocleg na pustyni) przeloty w dwie strony, atrakcje przewidziane w programie oraz wyżywienie. Napiwki, własne zakupy, dodatkowe jedzenie – po mojej stronie.

Ja miałam za to opisać swoje wrażenia. Przyznam, że cisnęłam ostro o umowę barterową, bo zawsze obawiam się sytuacji w której nagle okaże się, że jestem zobowiązana zrobić coś, czego wcale nie chcę.

Nic na gębę!
A kiedy dostałam umowę, miałam sama wymienić swoje media i wpisać ile uważam. Super fajna sprawa, byłam kiedyś w Katowicach w knajpce, gdzie produkty nie miały cen i każdy płacił tyle, ile uważał za słuszne.
Wpisałam, że będę robić minimum 5 stories dziennie, wstawię z wyjazdu 5 zdjęć na instagram oraz napiszę tekst w którym pokażę fajne rzeczy z Tunezji.
No i pięknie, w tym momencie naraziłam się obu frakcjom 😀
Ludziom zazdrosnym, że jakaś blogerka „za darmola” poleciała na wakacje, oraz tym, którzy takie wyjazdy uznają za psucie rynku, bo przecież wielu twórcom za takie wyjazdy się płaci. Miałam na ten czas deal z inną marką, więc mogłam sobie pozwolić na tydzień wyjazdu. Bo młodszych czytelników chciałam oświecić – tydzień nieprzepracowany, to tydzień mniej w budżecie. W podlinkowanym tekście pisałam zresztą o tym ile zarabiam.

Więc wyjaśnijmy – nie mam dużego instagrama  (za to jest bardzo fajny, nagrywam podobno ciekawe stories!) i nie należę do takich topowych twórców, nie jestem też blogerką podróżniczą, więc nie jestem w tej lidze której za taki content się płaci. Gdyby zaprosiło mnie biuro podróży, hotel, lokalna marka – inna para kaloszy i coś takiego bym wyceniła. Wyjazd podczas którego zastanawiam się nad tym jak ładnie pokazać sponsora to nie wakacje. Może też nie do końca wyjazd służbowy, ale takie workation już bardzo pasuje. Urlop jest tam gdzie się chce i kiedy się chce ;-). Większość press tripów odbywa się poza sezonem.
Dlaczego zdecydowałam się na Tunezję?
Bo byłam ciekawa a pewnie nie wybrałabym się tam sama. Bo chciałam sprawdzić, czy jest bezpiecznie. Dowiedzieć się czegoś o kulturze (normalnie nie miałabym możliwości).
Poza tym Tunezja najbardziej z tego kręgu kulturowego stawia na prawa kobiet i się zliberalizowała. Po tym jak wybory wygrała świecka partia (nie religijna) radykałom z innych państw się to nie spodobało i postanowiły pogrozić Tunezji paluszkiem w postaci zamachów. Ten kraj ma malutko ropy, jest suchy, więc z rolnictwem też niełatwo i nagle ktoś uderza w czuły punkt, czyli potencjalne przychody z turystyki.  Turyści przestraszeni do Tunezji nie przyjadą, a ten segment jest baaaardzo poważnym źródłem przychodów Tunezji.
Więc byłam ciekawa czy jest się czego bać. Poza tym mam czytelniczkę, która żyje od lat w Tunezji (Mona, pozdrowienia😘) i też zawsze na wszystko mi cierpliwie odpowiada. Jest rozsądna, chciałam poznać jej kraj.
W umowę wpisałam sobie, że napiszę tekst o fajnych aspektach. Fajnych, bo o każdym miejscu w którym byłam stworzyłam takie teksty, a po fakcie mogę i zawsze piszę jakieś miłe rzeczy.
Mój plan był taki, że jak Tunezja okaże się niegodna polecenia, to napiszę o tym też osobny tekst.
Ale nie wydarzyło się nic złego, mam do napisania same miłe rzeczy!
Znaczy… była jedna niefajna sytuacja.
Przed wioską z Gwiezdnych Wojen (Tunezja mocno inspirowała George’a Lucasa, wiedzieliście?) zakopaliśmy się jeepami na pustyni. W tym czasie na quadzie i motocyklu podjechali chłopcy (w wieku nazwijmy to gimnazjalnym) z dwoma małymi fenkami. Tymi ślicznymi liskami pustynnymi. 
Co wiedziałam wcześniej: 
Że jeden z kierowców miał kiedyś fenka jako zwierzątko domowe, bo znalazł osieroconego przy drodze. Że ludzie często trzymają fenki jako coś pomiędzy kotem a psem.
Że jest z nimi trochę taki problem jak u nas z kociętami na wiosnę. Dużo i czasem wpadają pod koła, bo ekspansja człowieka jest coraz większa.

Więc podbiegają chłopcy z fenkami na sznurkach i pytają „photo? photo?”. Mówię, że nie mam pieniędzy (co jest prawdą, bo są w aucie daleko). Wyszłam z klapkami w ręku i telefonem pochodzić po piasku.

Chłopak mówi, że nieważne że nie mam pieniędzy, dosłownie kładzie fenka w moje ramiona i mówi żebym pogłaskała.
Powtarzam znowu, że nie mam pieniędzy i nie chcę (życie mnie nauczyło, że nie ma nic za darmo).

 Chłopak mówi, że serio nie szkodzi no i lisek już jest we mnie wtulony. Zrzucam klapki, boję się go upuścić i cykam błyskawiczne samojebki by móc to potem opisać. Przypadkiem wieszając telefon na palcu  (noszę go na ringu) przełączyłam na wideo. To bardzo dobry przypadek, chociaż obraz to typowe nic 🙂

Z całą moją świadomością o wykorzystywaniu zwierząt poczułam się dziwnie w tej sytuacji i pewnie fajniej byłoby ją przemilczeć bo zaraz jakiś młot wyrwie te zdjęcia z kontekstu ale zupełnie szczerze:
Fenek był przemiły w dotyku, bardzo spokojny (ale nie otumaniony), zupełnie jak małe kociątko. Dobrze karmiony, bo futerko było milutkie w dotyku i lśniące.
I w sumie to nikt nic ode mnie nie chciał (na chaotycznym nagraniu gdzie każdy z nas, ośmiu osób, coś tam krzyczy słyszę tylko jak jeden chłopak mówi do Michała „dawaj cygarety”, co może nie brzmi grzecznie, ale chłopcy znali tylko kilka słów w obcych językach).

Sytuacja gdy ktoś podbiega do ciebie i chce pieniądze za zdjęcie ze zwierzęciem na środku niczego – komfortowa nie jest ale analizując super chaotyczne nagranie – nikt nie próbował mnie dotknąć, tak samo jak mojego telefonu i zrobiliśmy więcej paniki niż to było warte.

Zresztą Ahmed (nasz przewodnik i organizator z ramienia turystyki Tunezji) zaraz wziął chłopców na poważną rozmowę wychowawczą o tym, dlaczego się tak nie robi.

Sam z siebie.
I to było super.
Naprawdę się tego nie spodziewałam, mógł wzruszyć ramionami i powiedzieć „taki mamy klimat”.
Co więcej – potem na kolację przyszedł do nas szef regionu i też dowiedział się, że nie podobało nam się trzymanie fenków na sznurku i obiecał, że postara się podjąć jakieś działania edukacyjne.

Jestem ostatnią osobą, która będzie wywlekać zdjęcia turystów ze słoniami, na bryczce na Morskim Oku, z gibonem w Tajlandii albo kogoś pijącego przez jednorazową słomkę. Uważam, że lincz albo napisanie tekstu o głupich ludziach dręczących zwierzęta nie uczyni żadnej dobrej zmiany, wygeneruje więcej złej energii i będzie jedynie popisem mojej ignorancji. Cały mój pogląd na sprawę zwierząt w turystyce w tekście:  Zwierzęta nie wiszą mi żadnej rozrywki.
Jedyne co może spowodować zmianę to szeroko zakrojona edukacja. Turystów, że pewne rzeczy nie są ok i ludzi wykorzystujących zwierzęta w turystyce, że robią źle.

Zresztą Polska 20 lat wstecz albo dzisiaj i psy na łańcuchach na wsiach – mamy sporo do zrobienia na własnym poletku.

Jedna  niefajna sytuacja. Ale nie niebezpieczna.
Gorsze w sumie widziałam w Tajlandii, gdzie chodzą z gibonami po plaży (a żeby mieć małego słodkiego gibona do topienia turystycznych serc i koszenia hajsu trzeba zabić jego matkę).

Opowiem wam o sytuacjach fajnych, bo miałam obawy, że jadąc na press trip będę mieć tak ułożony progam, by zobaczyć same jasne strony kraju i ominąć brzydkie widoczki.
Tymczasem:
mogłam ominąć jak czegoś nie chciałam (ominęłam quady, zgodnie wszyscy zrezygnowaliśmy z krokodyli), mogłam zadawać nawet najgłupsze pytania i zawsze dostałam wyczerpującą odpowiedź. Np. o to, dlaczego w knajpach nie ma kobiet, tylko mężczyźni. A potem na imprezie na polu golfowym okazało się, że jest mnóstwo kobiet i nawet kobieta-DJ. (Didżejka?).
Miałam możliwość dopytać o każdą rzecz, zanim z niewiedzy wydałam niesprawiedliwy osąd.

Ale niech przemówią czyny:

– nasz kierowca zostawił telefon „gdzieś”. Nie wiadomo gdzie, na którymś postoju. Tereny pustynne, raczej bez sprawnej komunikacji międzymiastowej, pociągów i metra ;-). Ktoś zupełnie obcy przyjeżdża po 2-3 godzinach dać mu ten telefon, bo ktoś mu przekazał, że zostawił.
Obcy człowiek pofatygował się ogromny kawał drogi by przekazać komuś zgubiony telefon :O

– mieliśmy wszystkie rzeczy w aucie, nie było zamykane. Jak był postój, to kierowca szedł sobie na papierosa, ja chodziłam się rozglądać po brzydszych kątach. Tak było np. przed promem z Djerby. Samochody stały w wielkim korku, więc poszliśmy się przejść. Na wierzchu pieniądze, mój macbook – wystarczy podbiec i otworzyć drzwi. Od razu mówię, kierowca miał z 70 lat a Ahmed akurat odpowiadał na moje kolejne głupie pytania o kulturę, więc to byłaby najprostsza kradzież świata.

– namioty na Saharze to samo. To nie był hotelowy pokój z wejściem na kartę i sejfem. Paszporty, pieniądze, sprzęt -nikomu z nas nic nie zginęło.

– Przed promem z Djerby wgłąb kraju poszłam z Adrianem (fotograf) i Wiką przejść się porozglądać po terenie przy opuszczonym hotelu. Gdy Wika widząc jakiś leżący dywan zapytała, czy tu nocują bezdomni, zdumiony Ahmed zapytał: jacy bezdomni? U nas rodziny nie zostawiają na pastwę losu tych, którzy sobie nie radzą! Rodzina jest bardzo ważna!
Od razu pomyślałam o bezdomności we wszystkich „rozwiniętych” krajach w których byłam i zrobiło mi się dziwnie.

– Gdy byliśmy w Oazie i trzeba było przejść przez strumyk po kamieniach (a ja mądrze wybrałam się w sandałkach na koturnach 🙈) to  człowiek odpowiedzialny za czystość tego miejsca przebiegł do przodu by pokonać trasę przede mną i podać mi rękę abym mogła bezpiecznie przejść.

Czułam się bardzo bezpiecznie zarówno jako turysta jak i jako kobieta. Jeśli czułam na sobie jakieś spojrzenia, to raczej ciekawe i miłe niż takie hmmm obleśne. Myślę, że każda kobieta wie co mam na myśli.

Dużo mniej bezpiecznie czułam się na Gwadelupie, gdzie lokalni mężczyźni wprost krzyczeli „hey sexy body wanna fuck?” 😫.
Ale tu też wiem, że to w dużej mierze kwestia Francuzek po 40-tce które przyjeżdżają do zamorskich terenów Francji przekonać się czy czarne twixy są rzeczywiście dłuższe od jasnych.

Nie lubię jak ludzie nawzajem traktują się jak mięso, ale rozumiem że miejscowi pytali czy też przyleciałam na Karaiby w takim celu💁. Byłoby milej, jakby potem nie leźli za mną albo nie wydawali gwizdów, pomruków, mlaśnięć i syków :<

Dużo mniej bezpiecznie czuję się też po zmroku w wielu miejscach w Polsce. No i kobiety w Tunezji chodzą swobodnie. Nie naginałam wcale swoich zasad, chodziłam w bluzkach i sukienkach bez stanika, opalałam się w bikini.

Przez cały wyjazd ani razu nie czułam się cenzurowana. Wprost przeciwnie, wszystkie uwagi były bardzo poważnie traktowane.

Zobowiązałam się do wstawienia 5 zdjęć na instagram (wstawię pewnie dużo więcej, bo mi się podobało!) i mogły być totalnie w klimacie mojego profilu, nie byłam proszona o podesłanie ich do akceptu, o tekst do cenzury. Myślę, że to super ważne.

Był z nami pro fotograf – Adrian Dmoch i robił zdjęcia jakie chcieliśmy, ale poprosiłam by robił mi zdjęcia jak o tym nie wiem i dzięki temu mam sporo naturalnego contentu.

Dużo bardziej czułabym się ograniczona, gdybym wzięła jakieś sukienki czy buty w ramach współpracy i musiała znaleźć ładny kadr by je sfotografować. Popełniłam ten błąd już kiedyś i miałam problem, bo pogoda nie sprzyjała a ja zobowiązałam się zrobić zdjęcia na wyjeździe. Zaprezentowanie marki (nawet takiej, którą się kocha) na wyjeździe to dużo trudniejsza praca.

To tyle, chciałam powiedzieć jak to wygląda z mojej strony, opisać jedną jedyną sytuację, która nie była spoko.

Są jednak miejsca, gdzie nie wybrałabym się na press tripa.
Takim miejscem jest np. Arabia Saudyjska.

To też dobry moment by powiedzieć, czym różni się u mnie wpis sponsorowany od niesponsorowanego.

Jedynie tym, że zamieszczę go w czasie przewidzianym umową, dam do wglądu przed publikacją (bez ingerencji w moją wizję i opinię, jedynie merytoryczne poprawki) a po fakcie klient dostanie raport ze statystykami.

Polecam bardzo wiele rzeczy za darmo, ale wtedy kiedy mi pasuje, kiedy mam na to ochotę. Np. kilka dni temu napisałam na tej zasadzie tekst o moich ulubionych kosmetykach do 15 zł. 




Mam nadzieję, że zaspokoiłam waszą ciekawość :). Czasem jak czytam te teksty, że jakaś tam blogerka znowu jest na wakacjach na koszt sponsora, to zastanawiam się czy autor nie upadł na głowę. Wstawanie codziennie na wschód słońca, bycie umalowaną, bez wzdętęgo brzucha (czyli przed jedzeniem) i cykanie perfekcyjnych kadrów by dobrze zareklamować markę to nie są wakacje. To praca w bardzo pięknych okolicznościach przyrody, ale wciąż praca.
Wakacje są wtedy, gdy możesz chodzić z wzdętym bebzolem jak Grażynka i mieć totalny luz z czasem i wszystkim innym ;-).

A w ogóle to się jaram, bo mam ochotę napisać bardzo dużo tekstów z Tunezji, bo było suuuper!


Uściski, Ania
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Majster Coach
5 lat temu

Bardzo ciekawa podróż. Pozazdrościć tylko tych pięknych widoków 🙂

Kasia
5 miesięcy temu

Te małe łuski są w brutalny sposób zabierane matce. Masz tunezyjski przewodnik przestrzegał nas przed ludźmi, którzy w taki sposób zarabiają.

Previous
Matura to nie jest najważniejszy egzamin w twoim życiu
Blogerka pojechała na wakacje na koszt sponsora!!!1 – na czym polega press trip?

2
0
Would love your thoughts, please comment.x
()
x