Kilka dni temu wróciłam z Tunezji. To była moja pierwsza wycieczka w ramach „akredytacji prasowej”, tak zwany press trip na tym blogu. Wcześniej robiłam takie rzeczy poza blogiem i zgromadzone w ten sposób doświadczenia były powodem, dla którego na blogu odmawiałam.
Aby być szczerą – do tej pory wszystkie sponsorowane wycieczki jakie mi proponowano na blogu były po prostu złe.
Ja miałam za to opisać swoje wrażenia. Przyznam, że cisnęłam ostro o umowę barterową, bo zawsze obawiam się sytuacji w której nagle okaże się, że jestem zobowiązana zrobić coś, czego wcale nie chcę.
Więc podbiegają chłopcy z fenkami na sznurkach i pytają „photo? photo?”. Mówię, że nie mam pieniędzy (co jest prawdą, bo są w aucie daleko). Wyszłam z klapkami w ręku i telefonem pochodzić po piasku.
Chłopak mówi, że nieważne że nie mam pieniędzy, dosłownie kładzie fenka w moje ramiona i mówi żebym pogłaskała.
Powtarzam znowu, że nie mam pieniędzy i nie chcę (życie mnie nauczyło, że nie ma nic za darmo).
Chłopak mówi, że serio nie szkodzi no i lisek już jest we mnie wtulony. Zrzucam klapki, boję się go upuścić i cykam błyskawiczne samojebki by móc to potem opisać. Przypadkiem wieszając telefon na palcu (noszę go na ringu) przełączyłam na wideo. To bardzo dobry przypadek, chociaż obraz to typowe nic 🙂
Z całą moją świadomością o wykorzystywaniu zwierząt poczułam się dziwnie w tej sytuacji i pewnie fajniej byłoby ją przemilczeć bo zaraz jakiś młot wyrwie te zdjęcia z kontekstu ale zupełnie szczerze:
Fenek był przemiły w dotyku, bardzo spokojny (ale nie otumaniony), zupełnie jak małe kociątko. Dobrze karmiony, bo futerko było milutkie w dotyku i lśniące.
I w sumie to nikt nic ode mnie nie chciał (na chaotycznym nagraniu gdzie każdy z nas, ośmiu osób, coś tam krzyczy słyszę tylko jak jeden chłopak mówi do Michała „dawaj cygarety”, co może nie brzmi grzecznie, ale chłopcy znali tylko kilka słów w obcych językach).
Sytuacja gdy ktoś podbiega do ciebie i chce pieniądze za zdjęcie ze zwierzęciem na środku niczego – komfortowa nie jest ale analizując super chaotyczne nagranie – nikt nie próbował mnie dotknąć, tak samo jak mojego telefonu i zrobiliśmy więcej paniki niż to było warte.
Zresztą Ahmed (nasz przewodnik i organizator z ramienia turystyki Tunezji) zaraz wziął chłopców na poważną rozmowę wychowawczą o tym, dlaczego się tak nie robi.
Sam z siebie.
I to było super.
Naprawdę się tego nie spodziewałam, mógł wzruszyć ramionami i powiedzieć „taki mamy klimat”.
Co więcej – potem na kolację przyszedł do nas szef regionu i też dowiedział się, że nie podobało nam się trzymanie fenków na sznurku i obiecał, że postara się podjąć jakieś działania edukacyjne.
Jestem ostatnią osobą, która będzie wywlekać zdjęcia turystów ze słoniami, na bryczce na Morskim Oku, z gibonem w Tajlandii albo kogoś pijącego przez jednorazową słomkę. Uważam, że lincz albo napisanie tekstu o głupich ludziach dręczących zwierzęta nie uczyni żadnej dobrej zmiany, wygeneruje więcej złej energii i będzie jedynie popisem mojej ignorancji. Cały mój pogląd na sprawę zwierząt w turystyce w tekście: Zwierzęta nie wiszą mi żadnej rozrywki.
Jedyne co może spowodować zmianę to szeroko zakrojona edukacja. Turystów, że pewne rzeczy nie są ok i ludzi wykorzystujących zwierzęta w turystyce, że robią źle.
Zresztą Polska 20 lat wstecz albo dzisiaj i psy na łańcuchach na wsiach – mamy sporo do zrobienia na własnym poletku.
Jedna niefajna sytuacja. Ale nie niebezpieczna.
Gorsze w sumie widziałam w Tajlandii, gdzie chodzą z gibonami po plaży (a żeby mieć małego słodkiego gibona do topienia turystycznych serc i koszenia hajsu trzeba zabić jego matkę).
Opowiem wam o sytuacjach fajnych, bo miałam obawy, że jadąc na press trip będę mieć tak ułożony progam, by zobaczyć same jasne strony kraju i ominąć brzydkie widoczki.
Tymczasem:
mogłam ominąć jak czegoś nie chciałam (ominęłam quady, zgodnie wszyscy zrezygnowaliśmy z krokodyli), mogłam zadawać nawet najgłupsze pytania i zawsze dostałam wyczerpującą odpowiedź. Np. o to, dlaczego w knajpach nie ma kobiet, tylko mężczyźni. A potem na imprezie na polu golfowym okazało się, że jest mnóstwo kobiet i nawet kobieta-DJ. (Didżejka?).
Miałam możliwość dopytać o każdą rzecz, zanim z niewiedzy wydałam niesprawiedliwy osąd.
Ale niech przemówią czyny:
– nasz kierowca zostawił telefon „gdzieś”. Nie wiadomo gdzie, na którymś postoju. Tereny pustynne, raczej bez sprawnej komunikacji międzymiastowej, pociągów i metra ;-). Ktoś zupełnie obcy przyjeżdża po 2-3 godzinach dać mu ten telefon, bo ktoś mu przekazał, że zostawił.
Obcy człowiek pofatygował się ogromny kawał drogi by przekazać komuś zgubiony telefon :O
– mieliśmy wszystkie rzeczy w aucie, nie było zamykane. Jak był postój, to kierowca szedł sobie na papierosa, ja chodziłam się rozglądać po brzydszych kątach. Tak było np. przed promem z Djerby. Samochody stały w wielkim korku, więc poszliśmy się przejść. Na wierzchu pieniądze, mój macbook – wystarczy podbiec i otworzyć drzwi. Od razu mówię, kierowca miał z 70 lat a Ahmed akurat odpowiadał na moje kolejne głupie pytania o kulturę, więc to byłaby najprostsza kradzież świata.
– namioty na Saharze to samo. To nie był hotelowy pokój z wejściem na kartę i sejfem. Paszporty, pieniądze, sprzęt -nikomu z nas nic nie zginęło.
– Przed promem z Djerby wgłąb kraju poszłam z Adrianem (fotograf) i Wiką przejść się porozglądać po terenie przy opuszczonym hotelu. Gdy Wika widząc jakiś leżący dywan zapytała, czy tu nocują bezdomni, zdumiony Ahmed zapytał: jacy bezdomni? U nas rodziny nie zostawiają na pastwę losu tych, którzy sobie nie radzą! Rodzina jest bardzo ważna!
Od razu pomyślałam o bezdomności we wszystkich „rozwiniętych” krajach w których byłam i zrobiło mi się dziwnie.
– Gdy byliśmy w Oazie i trzeba było przejść przez strumyk po kamieniach (a ja mądrze wybrałam się w sandałkach na koturnach 🙈) to człowiek odpowiedzialny za czystość tego miejsca przebiegł do przodu by pokonać trasę przede mną i podać mi rękę abym mogła bezpiecznie przejść.
Czułam się bardzo bezpiecznie zarówno jako turysta jak i jako kobieta. Jeśli czułam na sobie jakieś spojrzenia, to raczej ciekawe i miłe niż takie hmmm obleśne. Myślę, że każda kobieta wie co mam na myśli.
Dużo mniej bezpiecznie czułam się na Gwadelupie, gdzie lokalni mężczyźni wprost krzyczeli „hey sexy body wanna fuck?” 😫.
Ale tu też wiem, że to w dużej mierze kwestia Francuzek po 40-tce które przyjeżdżają do zamorskich terenów Francji przekonać się czy czarne twixy są rzeczywiście dłuższe od jasnych.
Nie lubię jak ludzie nawzajem traktują się jak mięso, ale rozumiem że miejscowi pytali czy też przyleciałam na Karaiby w takim celu💁. Byłoby milej, jakby potem nie leźli za mną albo nie wydawali gwizdów, pomruków, mlaśnięć i syków :<
Dużo mniej bezpiecznie czuję się też po zmroku w wielu miejscach w Polsce. No i kobiety w Tunezji chodzą swobodnie. Nie naginałam wcale swoich zasad, chodziłam w bluzkach i sukienkach bez stanika, opalałam się w bikini.
Przez cały wyjazd ani razu nie czułam się cenzurowana. Wprost przeciwnie, wszystkie uwagi były bardzo poważnie traktowane.
Zobowiązałam się do wstawienia 5 zdjęć na instagram (wstawię pewnie dużo więcej, bo mi się podobało!) i mogły być totalnie w klimacie mojego profilu, nie byłam proszona o podesłanie ich do akceptu, o tekst do cenzury. Myślę, że to super ważne.
Był z nami pro fotograf – Adrian Dmoch i robił zdjęcia jakie chcieliśmy, ale poprosiłam by robił mi zdjęcia jak o tym nie wiem i dzięki temu mam sporo naturalnego contentu.
Dużo bardziej czułabym się ograniczona, gdybym wzięła jakieś sukienki czy buty w ramach współpracy i musiała znaleźć ładny kadr by je sfotografować. Popełniłam ten błąd już kiedyś i miałam problem, bo pogoda nie sprzyjała a ja zobowiązałam się zrobić zdjęcia na wyjeździe. Zaprezentowanie marki (nawet takiej, którą się kocha) na wyjeździe to dużo trudniejsza praca.
To tyle, chciałam powiedzieć jak to wygląda z mojej strony, opisać jedną jedyną sytuację, która nie była spoko.
Są jednak miejsca, gdzie nie wybrałabym się na press tripa.
Takim miejscem jest np. Arabia Saudyjska.
To też dobry moment by powiedzieć, czym różni się u mnie wpis sponsorowany od niesponsorowanego.
Jedynie tym, że zamieszczę go w czasie przewidzianym umową, dam do wglądu przed publikacją (bez ingerencji w moją wizję i opinię, jedynie merytoryczne poprawki) a po fakcie klient dostanie raport ze statystykami.
Polecam bardzo wiele rzeczy za darmo, ale wtedy kiedy mi pasuje, kiedy mam na to ochotę. Np. kilka dni temu napisałam na tej zasadzie tekst o moich ulubionych kosmetykach do 15 zł.
Mam nadzieję, że zaspokoiłam waszą ciekawość :). Czasem jak czytam te teksty, że jakaś tam blogerka znowu jest na wakacjach na koszt sponsora, to zastanawiam się czy autor nie upadł na głowę. Wstawanie codziennie na wschód słońca, bycie umalowaną, bez wzdętęgo brzucha (czyli przed jedzeniem) i cykanie perfekcyjnych kadrów by dobrze zareklamować markę to nie są wakacje. To praca w bardzo pięknych okolicznościach przyrody, ale wciąż praca.
Wakacje są wtedy, gdy możesz chodzić z wzdętym bebzolem jak Grażynka i mieć totalny luz z czasem i wszystkim innym ;-).
A w ogóle to się jaram, bo mam ochotę napisać bardzo dużo tekstów z Tunezji, bo było suuuper!
Bardzo ciekawa podróż. Pozazdrościć tylko tych pięknych widoków 🙂
Te małe łuski są w brutalny sposób zabierane matce. Masz tunezyjski przewodnik przestrzegał nas przed ludźmi, którzy w taki sposób zarabiają.