Lubisz gdy innym się nie powodzi?

Nie wiem jak zatytułować, ani nawet jak zacząć ten tekst, ale jest coś, co gryzie mnie od dawna. I jest to coś, co bardzo mnie denerwuje oraz smuci.

Oficjalnie nie znam nikogo, kto chciałby być nieszczęśliwy. Już raczej piękny, młody, zdrowy i bogaty. I fajnie, bo wyznaję zasadę „don’t be yourself! Be dream yourself” (to z serialu animowanego dla małych dziewczynek) lub „Człowiek jest czymś, co pokonanym być powinno” (to już Nietzsche). Pokonywanie swoich ograniczeń, słabości, dążenie do doskonalenia i inne takie. To są rzeczy mi bliskie.
Raz mi wychodzi, innym razem odnoszę porażki, ale porażka jest dla mnie lepsza niż brak próby i bierność. Mało rzeczy wkurza mnie tak, jak bierność właśnie. Narzekanie na brak pracy i zero woli przebranżowienia się, zdobycia nowych umiejętności. Zganianie wszystkiego na zły świat, zły rynek pracy, na „nieznajo się”. Codzienne powtarzanie „ale jestem gruba”, ale brak woli zrobienia chociażby trzech przysiadów czy skłonów. Nie mówienie „nie”, gdy nie powiedzieć trzeba. Nie stawanie w obronie innych, brak uczestnictwa w wyborach, pozorowanie własnej pracy przez niektórych urzędników czy policjantów…
Bierność, opieszałość, lenistwo umysłowe. To mnie wkurza.
A jest mało rzeczy, które mnie wkurzają. Denerwuję ludzi swoim „luz, spokojnie” i ogólnym wychillowaniem.
Wkurza mnie inna nasza cecha. Nie wiem jak to nazwać, ale… w dobrym tonie jest być nieszczęśliwym. Cierpiącym. Nieustannie słyszę licytację na „kto ma gorzej”. Kto się mniej uczył na egzamin, kto krócej spał, kto ma gorszego szefa lub większy zapieprz. Kto ma gorszy dojazd do pracy. Większy kredyt.  Kto szybciej tyje po jedzeniu. Kogo bardziej boli głowa. Zwariować idzie!
Jestem przerażona tą licytacją. Gdy nie jestem nauczona na egzamin, wcale nie jestem z tego dumna. Nie chcę przebijać wypowiedzi koleżanki tym, że rzuciłam okiem na notatki tylko w autobusie. Lepiej czułabym się mówiąc, że czytałam je chociaż przez godzinę.
Gdy robisz serię zdjęć samowyzwalaczem i nagle łapie cię ostry ból w płucach.
Shit happens…
Koleżanka średnio raz w miesiącu wrzuca na fejsa zdjecia kolekcji antybiotyków zapisanych jej na grypę. Współczuję chorowania, jak również brania antybiotyków na chorobę wirusową. Pod takimi zdjęciami często rozpętuje się dyskusja z licytacją i to ona przykuwa moją uwagę. Ktoś też ma grypę, kogoś boli bardziej, ktoś nawet nie może chodzić, inny zaraz napisze, że nawet połykanie sprawia mu ból a i tak zaraz pojawi się kolejny, który cierpi jeszcze bardziej.
Tak samo z wyrwaną ósemką. Pójść do porządnego specjalisty i nie mieć niespecyficznego, ułożonego bokiem korzenia to prawie jak zbrodnia. Po bożemu to z korzeniem rosnącym w bok, dziurą w poliku, dwugodzinną walką z jednym zębem i znieczuleniem, które nie pomagało.
– Bierzesz ketonal? Ja brałam ketonal forte
– Mi nawet ketonal forte nie pomagał 
I tak dalej, w nieskończoność. 
Mieć lekki poród to prawie jak ludobójstwo i bycie niegodnym macierzyństwa. Im większa trauma tym lepiej. Czasami myślę, że aby zasłużyć na szacunek innych matek należy męczyć się kilka godzin bez znieczulenia, zaliczyć pęknięcie krocza a następnie mieć cesarkę z paskudną blizną bo coś poszło nie tak. 
Mieć dziecko przesypiające noce to jak zdrada innych matek.
Lubić swoją pracę, to jak być kosmitą.
Nie narzekać na chłopaka/męża/partnera to jak oszustwo.
Zarabiać godnie to jak hańba.
Za to chwalnie się cierpieniem, nieudacznictwem, złymi wyborami życiowymi – to zawsze zyska atencję, zapewni nam uwagę, poklepanie po plecach. Gdy ci się nie udaje – jesteś swój.
Coś stoi na głowie.
Czasami czuję się jak odmieniec.
Lubię swoje życie. Swoją pracę. Swoje ciało. Innych ludzi. Nawet swoją chorobę (!). Nie narzekam na dojazdy z małego miasteczka – niższe koszty życia są rekompensatą. Nie mam czasu na szukanie atencji opowiadając o swoich porażkach – wolę poszukać rozwiązań albo wyciągnąć wnioski ze swoich błędów. Nie mam czasu na wszystko co chciałabym robić, ale jednak sama ustalam listę priorytetów i postępuję zgodnie z nią, więc jest okej. Nie wyobrażam sobie od roku narzekać na szefa i nie zmienić pracy. Nie chcę, by o mojej wartości stanowiły moje niepowodzenia, cierpienia. By były głównym filarem mnie. Nie chcę otaczać się ludźmi, którym znajomośc ze mną daje jedynie okazję do przebicia i przelicytowania mnie w grze „kto ma gorzej”.
Dzisiaj w dobrym tonie jest chwalić się brakiem czasu czy zapracowaniem. Ja ze swojego nie jestem dumna, przeginam pałę i to moja negatywna cecha. Nie oczekuję za to uznania, powinnam działać mocniej wedle zasady work smarter, not harder. Nie jestem dumna z tego, że nie mam czasu na czytanie tylu książek ile chciałabym przeczytać. 
Znajoma dostała awans w pracy, wyjedzie do placówki w innym kraju, bardzo pięknym. Gdy usłyszałam, że takiej to dobrze (wypowiedziane z przekąsem), że nie zna życia i pełne wyrzutu słowa o tym, że nie jest uwiązana kredytem ani dziećmi więc łatwo jej przyszło (lol!), poczułam chęc wypisania się z tego świata.
Jak ktoś ma źle, to jest dobrze.
Jak ktoś ma dobrze, to jest źle.
Nie chcę być lubiana za swoje potknięcia i porażki. Ceniona za swoje wady ( np. zbyt dużo pracy). Chciałabym, abyśmy na pozytywne zdarzenia reagowali pozytwnie. Zamiast zazdrościć koleżance pięknych włosów, zapytać o to jak o nie dba. Zamiast mówić „takiej to dobrze” w odniesieniu do koleżanki która nigdy nie choruje, zapytać co robi, że ma taką odporność. Chciałabym, aby sukcesy innych nas cieszyły. Radości innych dostarczały radości. 
Piszę to wszystko trochę bez ładu i składu, bo jest mi zwyczajnie przykro. Dziewczyna wytrwałą pracą, sprytem i dobrą umiejętnością „sprzedania się”, osiągnęła swój cel i spełniła marzenie o awansie i pracy w cudownym miejscu. W efekcie – mnóstwo „gadania” za plecami, insynuacji, słów „nie zasłużyła”. 
Nikt nie zapytał o jej know-how, o kroki jakie podejmowała na drodze do tego celu. Nikt nie chciał się z tego sukcesu uczyć. I to jest coś, co mnie po prostu boli. 
Kiedyś myślałam, że jesteśmy państwem chrześcijańskim tylko w statystykach, bo znaleźć kogoś kto przestrzega przykazania „kochaj bliźniego swego jak siebie samego” to jak jak znaleźć dziewicę w burdelu. Dzisiaj myślę, że my kochamy innych tak, jak kochamy siebie. Wcale, mało, lub ślepą toksyczną miłością.
Mam jedną, jedyną prośbę do Ciebie. Jeśli wkurzy Cię czyjś sukces albo czujeś szczęście, nie oceniaj tej myśli. Zapytaj siebie 
– Dlaczego to mnie denerwuje?
– Czego mogę nauczyć się z tej sytuacji?
I postepuj tak tak długo, aż to stanie się nawykiem i wejdzie Ci w krew.
Zmieniając siebie, zmieniasz świat.
_______________
Sukienkę ze zdjęcia kupiłam tutaj.
Znowu jest też promocja na bataty
Wyniki wszystkich konkursów ukażą się do poniedzałku (to nie zależy ode mnie).



Bądź na bieżąco! 
  INSTAGRAM ❤ FACEBOOK 

❤ FACEBOOK MONIKI 


Niektóre teksty widzą tylko subskrybenci (nie lądują na „głównej”) –

 jeśli chcesz być na bieżąco, zostań obserwatorem w google lub na bloglovin 🙂 A jeśli dany tekst Ci pomógł, sprawisz mi przyjemność, jeśli klikniesz +1 w g+ pod tekstem 🙂

Follow on Bloglovin

Komentując oświadczasz, że znasz regulamin

Uściski, Ania
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Previous
Nie mam czasu na zakupy…
Lubisz gdy innym się nie powodzi?

0
Would love your thoughts, please comment.x
()
x