W pewnym gimnazjum dziewczyna była nieustannie głębiona przez nauczycieli (w szczególności dyrektorkę) za farbowanie włosów. Nie uczyła się źle – po prostu przeciętnie. Nie paliła, nie piła, nie imprezowała – ot, miała dość krzykliwy styl. Ale to wystarczyło, by usłyszała, że nic sobą nie reprezentuje.
Tylko dlatego, że lubiła pastelowy róż i blady niebieski, a na szyi nosiła łańcuszek z imieniem wykonanym z cyrkonii, zamiast zasuniętej szczelnie polarowej bluzy z literką na piersi. Jeśli nie wiecie o jakich mówię, przejrzyjcie zdjęcia klasowe z dowolnego gimnazjum lub liceum z lat 2004-2006 🙂 Wszyscy takie nosili.
Mijały lata – do farbowanych włosów doszły jeszcze paznokcie z brokatem, w kształcie modnych wtedy kwadratów – samodzielnie zdobione i przedłużane. W szkole (a ostatecznie było to liceum, a nie technikum fryzjerskie) oceny były wciąż przeciętne, ale chemia i biologia zawsze na poziomie. Do dziewczyny przylgnęła niesłuszna łatka „pustaka, który nic sobą nie reprezentuje”, a przecież ona zamiast na grube wixy chodziła po szkole z kuferkiem wykonywać paznokcie lub keratynowe prostowanie w domach pierwszych klientek.
Gdy pod koniec liceum na godzinie wychowawczej padło pytanie o to, kto gdzie wybiera się na studia, dziewczyna powiedziała że idzie do policealnej szkoły kosmetycznej, albo wybierze jakieś studium. Dziewczyny które „sobą coś reprezentowały” reagowały głupimi minami.
Mamy 2016 rok – Pantone ogłosiło połączenie różu i błękitu najmodniejszym kolorem roku, dziewczyna oprócz studium zrobiła zaocznie magisterkę z kosmetologii na uniwersytecie medycznym (w przyspieszonym trybie dzięki ITS). I nie – nie jest głupią „tipsiarą” – ma sporą wiedzę o chorobach skóry i zapewne dużo innej, bo uniwersytet medyczny to nie wyższa szkoła robienia hałasu. W międzyczasie porobiła kursy na przedłużanie rzęs i mnóstwo innych rzeczy, które nic nie mi nie mówią – wszystko za własne pieniądze, zarobione na ciężkiej (tak, ciężkiej!) pracy przy stylizacji paznokci – najpierw w domach klientek, potem we własnym mieszkaniu, a dzisiaj w najlepszym salonie w swoim mieście, którego jest…współwłaścicielką.
Nie znam tej dziewczyny – moja koleżanka chodziła z nią do klasy. Rozmawiałyśmy o życiowych wyborach i ścieżkach zawodowych. To gorący temat, bo większość znanych nam osób z z rocznika ’91 wchodzi na rynek pracy dopiero w tym roku – po obronie pracy magisterskiej. Jakie to ironiczne, że dziewczyna która „nic sobą nie reprezentuje” ogarnęła się w życiu najbardziej z całej tamtej klasy. Ale nie to w tej historii jest dla mnie najważniejsze – bardziej boli mnie pewien rodzaj poczucia wyższości i pogardy dla innych osób. Jakby ktoś, kto zajmuje się czymś związanym z dbaniem o urodę od razu z automatu musiał stawać się pustakiem.
Nie znam się na sprawach związanych z estetyką i dbaniem o urodę. Wcale nie wydaje mi się to puste albo błahe – nie mam oka do połączeń kolorystycznych, nie znam się na reakcjach chemicznych by wiedzieć jak dany składnik lakieru reaguje na z innym, nie jestem zbyt precyzyjna. Znalezienie idealnej czerwonej spódnicy midi w której będę dobrze się czuła, zajęło mi ponad rok. W każdej poprzedniej coś mi nie grało (spokojnie, z tej polecą cyrkonie na motylkach). Daleka jestem od nazywania jakiejś pracy „pustą”. Po prostu każdy wypełnia jakąś niszę i przestrzeń na rynku. Dziewczyna która zajmuje się paznokciami też robi coś ważnego. Może nie wynajduje leku na jakąś odmianę raka, ale swoją pracą sprawia, że ktoś czuje się bardziej atrakcyjny, pewny siebie. To też jest ważne.
Czasami pozory sprawiają, że szufladkujemy inne osoby na podstawie tego, co widzimy. Być może znacie jakąś Grażynkę lat 50 plus, która jest inteligentną, mądrą kobietą, świetną w swojej profesji, szanowaną w środowisku. A na na fejsie „robi wstyd” swoim dzieciom, wklejając imieninowe kartki z serduszkami, bijąc rekord polubień dla Jana Pawła II i myśląc, że Mark Zuckerberg naprawdę płaci po 5 zł za każde udostępnienie zdjęcia chorego pieska. Ciekawe co niej myślą o takiej Grażynie osoby, które nie poznały jej od tej profesjonalnej strony. Ilu wydaje w myślach osąd, że to „pustak, który nic sobą nie reprezentuje”?
A można by jej delikatnie pokazać, jak działa internet.
Czy trzeba interesować się literaturą rosyjską XIX wieku albo być biotechnologiem, aby „coś sobą reprezentować”? Nie sądzę.
Nasz stosunek i szacunek do innych osób wiele mówi o nas samych. Czy wiemy wszystko o osobach, które osądzamy na podstawie tego, co widzimy? Albo widzieć chcemy, bo pasuje do naszego wstępnego osądu? Poczciwy budowlaniec, któremu nie bardzo idzie ortografia może być naprawdę bystrym człowiekiem. A jeśli nie bystrym i rzutkim umysłowo, to może po prostu dobrym i życzliwym. Pani z mopem, którą mijasz czasami na korytarzu w pracy, może mieć dużo bogatsze życie wewnętrzne niż ty. I nie mówię tu wcale o mikroflorze jelit.
To się wydaje oczywiste – wszyscy dla wszystkich i takie tam. Każdy ma jakieś swoje miejsce, zaspokaja jakąś potrzebę rynku i za to pobiera wynagrodzenie. W życiu prywatnym może być całkiem innym człowiekiem – czy wiesz o nim wszystko?
Może ta twoja erudycja i znajomość zasad fleksji, gramatyki i staro-cerkiewno-słowiańskiego na polu pełnym ziemniaków jest całkowicie nieprzydatna? Czy chciałbyś być traktowany z taką samą pogardą, jaką darzysz „pustaki”?
No właśnie. Tutaj zazwyczaj dochodzę do porozumienia z innymi – zaakceptowanie, że każdemu należy się szacunek przychodzi dużo łatwiej, gdy mówimy o spawaczu, sprzątaczce czy pracownicy zakładów drobiarskich. Ale jeśli mówimy o długowłosej blondynce zajmującej się zdobieniem paznokci, to robi się jakoś ciężej.
Ostatnio usłyszałam, jak pewna księgowa gardzi w ten sposób pustą celebrytką, reklamującą coś na ściance. Zapomniała tylko o tym, że gdyby ten pustak nie napędził sprzedaży, to nie miałaby czego księgować…
Uściski, Ania