Ostatnio – nie owijając w bawełnę – jest słabo. Nie dosypiam, nie mogę się skupić a w konsekwencji – boli mnie głowa. Oczywiście wszystko to sama sobie zafundowałam i jestem sobie temu winna, no ale nie jest to jakoś wybitnie fajne 😀
Nie zrozumcie mnie źle – generalnie jest fajnie, ale takie czasowe spadki nastroju po prostu ssą. Na szczęście najgorsze już za mną ;-). Teraz powinno być już tylko lepiej! Dzisiaj na fejsie napisałam, że potrzebuję przerwy od Internetu. Chciałam usiąść przed monitorem i nadrobić zaległości, ale poczułam… niechęć. Zmartwiła mnie ta reakcja, bo blogować uwielbiam i sprawia mi to wielką radość. Zapominam tylko o potrzebie odpoczynku…
A ostatnio było z tym słabiutko, bo ciągnęła się za mną praca magisterska. Strasznie nie lubię czegoś takiego. Konkretnie mam na myśli czekanie. Oddaję rozdział i miesiąc czekam na sprawdzenie, a potem nagle rusza lawina drobnych poprawek z dnia na dzień i tak kilka razy :). Więc mam za sobą kilka nocek po trzy godziny snu, co nie jest dla mnie dobre, ale mus to mus. W końcu poszłam na studia magisterskie ze względu na dyplom (mam wszystkie uprawnienia po licencjacie, a i tak już pracuję i się w tym realizuję :). Teraz tylko w poniedziałek złożyć wersję drukowaną, wklepać w system i zostanie sporo nauki do egzaminu dyplomowego. A potem poczuję się jak na bardzo dziwnej reklamie Halls 😀
W każdym razie, czuję się o kilka ton balastu lżejsza ;).
Postanowiłam wyciągnąć lekcję ze swojej reakcji i spędziłam dzień na ładowaniu baterii i defragmentacji swojego wewnętrznego systemu.
W tekście :
Zawarłam swoje ulubione sposoby na słaby dzień. Dzisiaj postanowiłam działać w praktyce. Nie lubię wychodzić na narzekacza i staram się nie dopuszczać do sytuacji, gdy zaczynam się nakręcać w tym swoim marudzeniu. Bo to jest bardzo łatwe i bardzo słabe – powód do narzekania znajdzie się zawsze, tylko po co?
Po pierwsze – ulubiona „kawa” mrożona – przepis
tutaj.
Po drugie – chciałam ubrać się tak, żebym czuła się dobrze. Więc wybrałam sukienkę na ciążę (spożywczą), bo po mleku zawsze mój brzuch zamienia się w balonik.
Wybrałam prostą, miętową (?) sukienkę :
klik , bransoletę i okulary. Jeśli chodzi o buty – w końcu zdecydowałam się na sandały na koturnie (
klik). Nie zawsze lubię kupować w ciemno, ale potrzebowałam butów, które będą bardzo stabilne i wygodne, ale jednak nie całkiem płaskie. Wymarzyłam sobie cielisty buty na koturnie o łagodnym przejściu. Bez pasków wokół kostki i tym bardziej – bez złotych elementów.
Praktycznie byłam pewna, że kupię sandały Scholl (model Jacy), widoczny gdzieś po lewej, ale miałam z nim spory problem – mimo, że to buty spełniające moje kryteria (nie przecinają nogi w strategicznym miejscu, są w miarę
nude), to niepokoiło mnie właśnie zapięcie. Do tej pory wszystkie moje buty z taki paskiem na pięcie albo wchodziły w moje pięty jak nóż w masło, powodując okropne otarcia, albo po prostu się zsuwały. Zdecydowałam się więc na te widoczne na moich zdjęciach. Lepiej kąt nachylenia widać na stronie producenta (
klik) Na szczęście pasują idealnie a pasek nie skraca nogi, nawet do tandetnego złota się przekonałam. Kupiłam je dlatego, bo miałam sporo punktów do wykorzystania, z myślą, że najwyżej z podkulonym ogonem wrócę i zdecyduję się na te Scholla. Podsuwam je tutaj dlatego, że często pytacie mnie o dobór butów :)). Może kogoś zainteresują takie podstawowe, neutralne buty z naturalnej skóry 🙂
Boże, co ja robię, przecież nikogo nie interesują moje butowe dylematy i poszukiwania idealnego kompromisu między płaskimi i wysokimi butami. Bo umówmy się – szpilki na trawę się nie nadają.
Jak chill, to też grill 🙂
Nie ma dymu bez ognia a grilla bez oliwy. To znaczy – dla mnie nie ma. ;-).
Moim odkryciem ostatnich dni jest pojemnik ze specjalną pompką i dozownikiem do rozpylania oliwy :
Mega! Ostatnio myślałam, że oliwa w aerozolu jest moim wybawieniem i okdryciem. Idealna do natłuszczenia patelni czy blachy delikatną mgiełką tłuszczu. 200 ml takiej oliwy w pojemniku pod ciśnieniem kosztuje ok. 15 zł. Sporo, w porównaniu do ceny tej butelkowanej, ale wciąż warto – tak stosowana oliwa wolniej się zużywa, potrawy nie pływają w tłuszczu i a skropienie lekkiej sałatki jest równomierne jak nigdy wcześniej.
No ale…
dodajmy dwa do dwóch i trzy do trzech – środowisko, kasa… lepiej przelać zwykłą oliwę do pojemnika z rozpylaczem.
Próbowałam.
Aby oliwa się rozpylała, należy dać 4-5 części wody na jedną część oliwy (np. 50 ml wody i 10 ml oliwy). Inaczej nie przechodzi przez tłok. Przed każdym użyciem trzeba to wstrząsnać, ale woda psuje efekt… No i konia z rzędem temu, kto znajdzie pojemnik z rozpylaczem, który będzie przystosowany do żywności. BPA free i te sprawy, bo zafundujemy sobie raka czy inny shit.
Zestaw który kupiłam zawiera dwa szklane pojemniki z pompką i rozpylaczem – nalewamy samą oliwę, a pryska jak trzeba. Boski wynalazek! Cena? Mniej niż dwie oliwy w sprayu :).Ofertę znajdziecie
tutaj, a jeśli jak ja – lubicie delikatne mgiełki z oliwy (lub octu), to będziecie bardzo zadowoleni i nie będziecie szkodzić środowisku :).
Ale o czym ja gadałam? Ach o pysznym grillu 😀 No to poczytałam też grzecznie książkę. Nienaukową. Niezwiązaną z magisterką. Wreszcie! Opaliłam się troszkę i nawet uwieczniłam kota 😀
Furorę robił mój obiektywnie przepłacony nabytek :
Po co mi słoik do smoothie? No po to, żeby wrzucić maleńkie do torebki i szczelnie zakręcić. Plastik szybko robi się brzydki i porysowany, a ja po prostu lubię ładne rzeczy. Nie zawsze mam ochotę dźwigać ze sobą pięćset kilo wałówki :)).
strój: klik
Sprzęt szumnie nazwany „butelka smoothie” pojawił się w niezbyt udanej francuskiej ofercie polo marketu (klik). Nie spodziewałam się, że będzie robił furorę na grillu – tymczasem zakręcany słoje są bardzo praktyczne, bo nie musimy obawiać się, że wypijemy sok z osą czy innym żądłem.
Po leżeniu, opalaniu, czytaniu i grillowaniu, musiałam jeszcze szybko skoczyć na drobne zakupy. Jeśli nie macie wyobrażenia jaki jest klimat małego miasteczka, to jest on właśnie taki :
Tłumy szaleją 😀
Ale właśnie za ciszę, spokój i dużo zieleni lubię miejsce w którym mieszkam.
Ach, zapomniałabym. Zgodziłam się zrobić dla Was błyskawiczny mini-konkurs :).
Można wygrać letnie kombinezony od Romwe (u nich wybrałam sobie sukienkę – mgiełkę). Bez sensu, żebym tylko ja czerpała jakieś profity z bloga, więc skoro już szukam swojego stylu nierzadko korzystając z programów punktowych i afiliacyjnych, to fajnie by było, żebyście też mieli szanse na jakieś nagrody :). Dopiero co zakończyłam duży konkurs, ale co szkodzi dodać maleńkie rozdanie :
wymagania :
1. rejstracja na Romwe : http://www.romwe.com/login_register.php
4. zostawienie w komentarzu adresu e-mail z którego rejestrowaliście się na Romwe
Romwe nagrodzi 2 osoby, które będą mogły wybrać sobie crop top + spodenki
Swój typ trzeba wskazać dopiero jak się wygra 🙂
Konkurs trwa do 27 czerwca, a organizatorem jest Romwe
Mój tip :
Załóżcie sobie osobne spam-maile do konkursów (tylko je sprawdzajcie) i korzystajcie z każdej okazji. Nietrafioną nagrodę zawsze można opchnąć na allegro :).
Ach, no właśnie – jak będziecie ochoczo brać udział w bieżącym rozdaniu, to pojawi się na dniach drugie rozdanie, z bonem na ubrania o wartości ponad 400 PLN
Mam nadzieję, że taki lekko smęcący post nie działa na was jakoś drażniąco. Po prostu czasem mam gorsze dni, a nie chcę kreować tutaj nieistniejącej rzeczywistości, w której każdego dnia jestem od rana zmotywowana, uśmiechnięta i gotowa na podbój świata. Otóż nie, czasami trzeba w sobie takie nastawienie wywołać ;-)).
Uściski!
Biorę się za komentarze 🙂
Niektóre teksty widzą tylko subskrybenci (nie lądują na „głównej”) –
jeśli chcesz być na bieżąco, zostań obserwatorem w google lub na bloglovin 🙂 A jeśli dany tekst Ci pomógł, sprawisz mi przyjemność, jeśli klikniesz +1 w g+ pod tekstem 🙂
Komentując oświadczasz, że znasz regulamin