Nie wierzę w przypadki

Zastanawiam się jak zacząć ten wpis. W końcu byłam wiele lat copywriterką i potrafię wywołać różne emocje i efekty. Nie bez powodu jednak blog zawsze był odskocznią a praca pracą. Napiszę więc z serca.

Pies mojej koleżanki będzie potrzebował fizjoterapeuty. Kot innego ziomeczka przeszedł operację za kilka tysięcy złotych, a zwierzęta większości moich znajomych jedzą lepiej, niż ja w dzieciństwie, albo wielu emerytów dzisiaj. Cielęcinka, wołowina, BARF, suplementy, oleje, witaminy. Pies pierdnie nie takim zapachem jak zawsze i już umawia się wizytę u weterynarza. Moja mama przez całe życie nie wydała na fryzjera tyle, co przez 4 lata wydał mój serdeczny kolega na groomera dla swojego psiaka.

Ogromnie mnie cieszy, że zwierzaki mają coraz bardziej komfortowo, ale obok pokazywanego w necie świata, w którym króluje BARF, groomer i psi behawiorysta, jest też świat w którym rodzice mówią do dziecka z trądzikiem, że wizyta u dermatologa to zbędna fanaberia, bo wystarczy umyć twarz szarym jeleniem i zaraz wszystko zniknie. Nie mówiąc o wizycie u psychiatry, to już w ogóle absurdalny wymysł, jaka tam depresja, każdy bywa smutny!

A teraz pomyślcie o takim środowisku, z taką świadomością i zasobami, ale 30 lat wcześniej.

Olę i Filipa poznałam przypadkiem w Tanzanii. Ja byłam solo w Moshi i spotkaliśmy się na obiad. Tak jak ja jestem osobą, którą albo się lubi albo zdecydowanie nie😉, tak samo ja mam z lubieniem innych. Krótko i uczciwie: mało ludzi lubię. Wynika to pewnie z tego, że small talk i inne rzeczy normalne dla ludzi poza spektrum autyzmu, dla mnie są katorgą i albo przechodzimy od razu na głęboką rozmowę, albo nie było tematu. Tu jak się domyślacie, temat był. Postanowiliśmy pojechać razem nad wodospad… tuk tukiem. A potem ruszyć wspólnie w dalszą trasę. Ja zdjęć nie mam, bo skasowało mnie wtedy zatrucie, które okazało się złapaną wcześniej amebozą, w związku z czym się rozdzieliliśmy. No ale jeśli rozmawiasz z kimś o sraczce, to potem nie ma już tematów tabu. Nasze drogi ponownie skrzyżowały się na Zanzibarze, gdzie spędziliśmy razem trochę dobrego czasu na plaży, także głaszcząc pieski i organizując im wodę w prowizorycznych miskach z tacek po jedzeniu albo połówek kokosa.



Pierwsze dwa zdjęcia, które zrobiłam w Gruzji 3 lata wcześniej. To lotnisko, a pieski, które tu widzicie mają klipsy w uszach, czyli są wysterylizowane i zaszczepione. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy ze skali problemu. Tutaj turyści chętnie dzielą się z nimi kanapkami i innym prowiantem. Jest spokojnie i miło. Znaczy wiecie, kanapka to nie jest BARF, ale dużo lepiej niż głód i walka o przetrwanie.

Gruzja w ogóle jest jednym z najpiękniejszych krajów jakie widziałam w życiu. Teraz jest drożej dla Polaków, bo złotówka dramatycznie się osłabiła (wtedy waluta była niemal 1:1, jedno lari kosztowało mnie 1,10 zł, obecnie już 1,70 zł), ale jedzenie, widoki, pogoda i atmosfera warte są wycieczki.

Kocham ten kraj. Góry, doliny i kręte drogi. Konie, korek spowodowany sprowadzaniem stada owiec z gór (w asyście rozbrykanych, szczęśliwych psów), wybitne sery i pomidory, które chce się jeść jak jabłka i pozwalać sokom ściekać po ustach.
Jest swobodnie, po dwóch dniach w Gruzji wytrzesz zadowoloną, umorusaną buzię rękawem. Jeśli romantyzujesz czasami dzieciństwo i tęsknisz do trzepaków, osiedli, które nie były grodzone ani strzeżone, do beztroskich lat i tego na swój sposób urokliwego klimatu lat 90′, to znajdziesz go jeszcze tam.
A teraz przypomnij sobie pierwszy akapit.

Gdy myślę o latach swojego dzieciństwa, to myślę też o psach na łańcuchach, które były w tamtych czasach normalne tak samo jak bicie dzieci. Nie pamiętam też aby ludzie masowo bawili się w BARF i sprawdzali wnikliwie składy karm dla swoich pupili. Gdy komuś poważnie chorował zwierzak, raczej się go usypiało niż płaciło za drogie operacje. Czy kogoś winię? NIE. Może dla szczęśliwców świat wyglądał inaczej, ja pamiętam biedę. I wiem, że świadomość była zupełnie inna. No wyobraźcie sobie w latach 90′, że ktoś ośmiela się powiedzieć nauczycielowi, że statut szkoły jest niezgodny z prawem i nie może ukarać ucznia za gadanie jedynką.

Moje serce do Gruzji zabiło na tyle mocno, że kilka razy tam wracałam. Psy zawsze były i zawsze krwawiło mi na ten widok serce, a potem… potem wyrabiałam sobie na to odporność. Te, które widać w centrach miast są zazwyczaj miłe, puchate, zakolczykowane i nauczyły się grać z ludźmi w tę grę, w której przychodzisz się połasić, pomerdasz ogonkiem, a turysta powie „o jaki śliczny piesek!” i skoczy do sklepu po parówkę, albo wyjmie coś z torebki.

Na osiedlach mieszkalnych jak to u nas, zawsze znajdzie się ktoś, kto sypie karmę przed blokiem. No nie mówcie, że nie znacie żadnej starszej pani, która karmi okoliczne koty albo sypie coś gołębiom ;).

Czy miałam niebezpieczne sytuacje z psami? Nie, ale niekomfortowe dwie. Za pierwszym razem pieski dostały resztki kolacji z knajpy, po czym postanowiły za nami podążać i wszystko było miło do czasu aż zorientowały się, że nie mamy więcej jedzenia. Co kilka metrów do pokaźnej gromadki psów zaczęły dołączać kolejne i kolejne a psy nas zaczęły lekko „podgryzać”. Niby zaczepiająco a nie atakująco, ale to nie było komfortowe i skończyło się schronieniem w pobliskim sklepie. Rozbawiony sytuacją Gruzin wyszedł przed sklep, głośno tupnął, klasnął, coś pokrzyczał i psy się rozbiegły.

Za drugim razem sytuacja była podobna, ale pies był jeden. Z jednej strony chcesz pomóc, z drugiej się trochę boisz, a z trzeciej racjonalizujesz to sobie. Że to nie jest kraj Unii Europejskiej, że pomoc jest trudna, że na pewno są jakieś organizacje, że w Polsce też są bezdomne psy. Przyznam szczerze, ja uspokoiłam swoje sumienie mówiąc sobie, że nie jestem za to odpowiedzialna i puszczając przelew na jakąś zbiórkę. I – nie bądźcie na mnie źli, to moja szczera myśl – za każdym razem, gdy ktoś wysyłał link do swojej zrzutki na operację własnego pupila, która kosztuje kilka tysięcy, przeliczałam w myślach ile istnień by to uratowało tutaj. I jakie to smutne, że niektóre psy to bezkształtna masa kundli, a nie Tofik, Azor, Rex, Tosia, Bąbel, Coco, Luna i Milly. Jestem pewna, że każda z tych psich dusz mogłaby być równie kochanym pieskiem, gdyby dostała taką szansę.

Jakaś część mnie rozumie też, że dla ludzi te psy bywają namolne, uciążliwe i kłopotliwe. My tak mówimy o dzikach. Nie rozumiem jednak przemocy.

W zeszłym roku znowu byłam w Gruzji, nawet dwa razy. Za drugim to był babski wyjazd, późnym latem. Zostałam po nim na kilka dni. W tym samym czasie przypadkiem w Gruzji byli Ola i Filip. Raz spotkaliśmy się w górach i pograliśmy w karty, a później planowaliśmy się spotkać już bardziej świadomie. Wracałam skądś do Tbilisi, gdy Ola napisała do mnie w sprawie psa, którego widziała nad jeziorem. Usłyszeli z Filipem strzał, a potem skomlącego psa. W głowie ludzi, którzy stronią od przemocy nawet nie zakiełkowała myśl, że to… do psa. Myśleli, że to strzał odstraszający, po prostu przeganianie. Zastraszony kundelek chwycił ich za serce. Był przyjazny, ale strachliwy. Młody i ciekawski, ale pozbawiony szans na przetrwanie. Inne psy go nie akceptowały i błąkał się odrzucony, zaczepiając ludzi. I mu się udało.

Ja jestem wtedt w Tbilisi i pytam hostel w którym śpię, czy można z pieskami. Można, jak nikt w pokoju nie będzie miał obiekcji. Plan jest taki, by zabrać psa do weterynarza. W sumie… czy jest jakiś plan? Jest spontan, odruch serca Oli i Filipa.

Zwróćcie uwagę za kocyk za mną. Jeszcze go zobaczycie. Początki są… nieśmiałe i beztroskie. Ja miałam dobry rok (jeszcze nie wiem, że wydam potem na własne zdrowie gruuuuube pieniądze🙃) i gdy jedziemy z Georgią do weterynarza, proponuję pokrycie rachunku. Wtedy jeszcze nie wiedziliśmy…

Oprócz odrobaczenia i innych procedur, z ciała pieska wyjęto śrut. Z zewnątrz nic nie było widać! Ta dzielna psina po prostu „dawała radę” jak mnóstwo innych psów, które nie mają wyjścia. Georgia do tej pory ma jedną kulkę wciąż w sobie. Jej wyjęcie jest zbyt niebezpieczne. Oznacza to, że tamten typ strzelał do psa i to nie pierwszy raz…

No dobra, powiedziało się A. Ale co dalej? Okazuje się, że sprowadzenie psa z Gruzji jest KOSZMARNIE trudne. Miliony papierów, procedur, kwarantanna, czekanie. No ale przecież wypuszczenie psa znowu na ulicę nie wchodzi w grę. Ona ma już imię. Nie jest po prostu ulicznym psem. To Georgia. I zna już sztuczki! Rozumie komendę „siad!” i „leżeć!”. Może jeszcze nie do końca się słucha, ale ufa i patrzy w Olę i Filipa jak na bóstwa, które zstąpiły z nieba odmienić jej los.

Wiedząc o tym, co przeszli Ola z Filipem, rozumiem ludzi, którzy na tym etapie tłumaczą sobie, że zaraz pewnie dokarmiać będą inni turyści. Że w Polsce też jest dużo cierpiących psów. Nigdy nie obwinię nikogo, kto miał chęci, ale nie dźwignął tematu. W końcu ja wsiadłam sobie do swojego samolotu powrotnego, ograniczając się wyłącznie do głaskania, spędzania czasu z psem i wyłożenia gotówki. A Ola z Filipem… przeorganizowali swoje życie. Skontaktowałam Olę z Martyną i udało się namówić jej tatę (na zawsze będę wdzięczna za to!) na zaopiekowanie się Georgią przez… miesiąc. W ten miesiąc Ola i Filip wrócili do Polski, kontaktowali się z kim się dało, po czym Ola wróciła do Gruzji. Początkowo łączyła pracę zdalną z wolontariatem. W ramach wolontariatu miała jedzenie i łóżko w pokoju wieloosobowym w hostelu, oraz możliwość trzymania tam Georgii. Ale pies i hostel to średnie miejsce. Szczególnie straumatyzowany pies. Więc wynajęła mieszkanie, oczywiście nie mówiąc właścicielowi o tym, że jest z psem, bo nie znalazłaby NIC. Przez ten czas jeździła uzupełniać książeczkę i MASĘ papierów, jakich wymaga się przy sprowadzaniu psa z kraju innego niż członkowski Unii Europejskiej. Wiele miesięcy później, Georgia znalazła się w Polsce i szczęśliwie mieszka tam do dzisiaj. Nawet niedawno odwiedzałam ziomeczków i spacerowałam z nią po lasach. Georgia ma koleżankę, Frytkę, uratowaną z toczonej wojną Ukrainy. Obie są wspaniałymi pieskami! Ciężko mi wypowiedzieć swoją wdzięczność do zwierzaków, szczególnie teraz, w epizodzie depresyjnym. Ich ciepło, puchatość i obecność potafią tchnąć w człowieka życie.

Ale Ola, jako człowiek o wielkim sercu, nie ograniczyła się tylko do Georgii. Na miejscu nawiązała kontakt z Gruzinką, Mariam, która wraz z innymi pełnymi zaangażowania ludźmi wyłapuje psy i je sterylizuje oraz leczy. I proszę, nie bądźcie źli na Gruzinów. Psy nie znają pojęcia granic i przechodzą sobie przez nie swobodnie np. z Rosji czy Armenii. Bez wspólnych wysiłków ciężko rozwiązać ten problem.

Nie każdy pies miał tyle szczęścia co Georgia albo te puchate miziaki z Tbilisi, które aż chce się pogłaskać i nakarmić. Niektóre psy mieszkają tak… Jeśli któreś zdjęcia się powtórzą, to dlatego, że ryczę. Przepraszam! W pierwszym kolażu Georgia na spacerku na smyczy, trochę ciekawa a trochę przerażona innymi pieskami.

A teraz uwaga, trochę zdjęć będzie brutalnych. W październiku miałam jechać do Gruzji nagłośnić akcję sterylizacji piesków. Ale mnie zmiotły tematy zdrowotne i depresja, zbiórka nie wyszła tak jak powinna, loty dramatycznie podrożały z powodu wojny i cała akcja mimo zebrania chętnych rąk do pracy, po prostu się nie udała. Akcja została przesunięta na wiosnę a ja wymyśliłam, że skoro dzisiaj zbiórki już nie działają jak kiedyś…

Albo inaczej. Zbiórki działają gorzej niż kiedyś, bo jest ich dużo więcej. Jest trudna sytuacja ekonomiczna. Ludzie nie mają kasy, jest inflacja, rosną raty kredytów. To oznacza coraz więcej zbierających i coraz mniej pieniędzy od darczyńców. Aby zbiórka zadziałała, trzeba udramatyzować. Wywołać emocje.

Myślałam o tym długo. Mogłabym na pierwszy ekran walnąć zdjęcie zaropiałego psa bez nogi albo oka. Opisać, że tylko potwory traktują tak zwierzęta. Zebrać buzz i zasięg, oraz… mnóstwo gniewu ludzi, którzy będą pisać w komentarzach co zrobiliby tym, co traktują tak zwierzaki. Dołożyłabym cegiełkę do świata pełnego nienawiści.

Wymyśliłam więc, że 10% przychodu (to więcej niż dochód) z każdego sprzedanego e-booka z wyzwaniem idzie na tę zbiórkę. Jeśli sprzeda się więcej niż estymuję, to wrzucę więcej, bo marzę o zamknięciu tej zbiórki całym sercem. Mam nadzieję, że wiosną pojadę i pokażę wam jak wspaniałe rzeczy zainicjowała Ola.

Przez moment kusiło mnie aby podpuścić jakieś „lewicowe aktywistyczne” a tak naprawdę po prostu pieniackie konto do heheszków z mojego wyzwania, bo to zawsze zasięg, rozgłos i więcej kasy dla piesków, ale… chcę to zrobić po swojemu.

Ale chcę też powiedzieć kilka rzeczy, żeby nie było niespodzianek. W akcji uczestniczy kilku weterynarzy-wolontariuszy, ale trzeba opłacić im loty, jedzenie, zakwaterowanie i zorganizować sterylne warunki. Pamiętajcie, że weterynarze to jedna z najbardziej narażonych na depresję i samobójstwa grup społecznych. Skala cierpienia z jaką się spotykają jest ogromna, pretensje ludzi jeszcze większe, a bariera finansowa bywa nie do pokonania 💔. Weź tu powiedz emerytce, że operacja jej psa kosztuje kilka tysięcy złotych, których ona nie ma. A potem pomnóż takie sytuacje razy wieleset. Ja bym nie dźwignęła.

Sterylizacje odbywają się w warunkach tamtejszych. Niektóre to sterylizacje z aborcją. Lepiej, aby psy nie rodziły się w takich warunkach, jakie miałyby w dziczy. Czasami to nie są sterylki a inne działania, bo… kto ma siłę, niech sam spojrzy:

Zdjęcia i materiały od Oli i Mariam.

A teraz linki i przejdę do tego, czego bym od ciebie chciała. Niekoniecznie wpłaty. Możesz zorientować się, czy w twojej gminie jest program sterylizacji zwierząt i namówić sąsiada, który ma to gdzieś. Albo dla dobra psów sprawę zgłosić. Jak napisała mi Ola:

Jeśli masz chęć i zasoby finansowe, możesz wpłacić na zrzutkę: https://zrzutka.pl/mecurh

Ola jest moją koleżanką, nie chcę tego ukrywać. Ba! Dlatego, że jest moją koleżanką, że widziałam jak traktuje psy, że wiem jak się poświęciła dla Georgii (kto przeprowadziłby się na wiele miesięcy to obcego kraju z powodu psa z ulicy?!) jestem pewna tej zbiórki. Jesteśmy od dawna w regularnym kontakcie w sprawie piesków.

Chcę, żebyście wiedzieli, że coś może się nie udać. Pamiętam szczenięta, które mimo wysiłku nie przeżyły. Czasami właduje się pieniądze w leczenie psa i się nie uda. Ja naprawdę rozumiem czemu weterynarze są tak narażeni na samobójstwa.

Ola nie jest „organizacją”. Nie żyje z udzielania pomocy, ma swoją pracę. Ale w związku z tym ani wy nie odpiszecie tej pomocy od podatku, ani ja. Jeśli to dla kogoś problem, zrozumiem.

Rozumiem też, że zbiórek jest w cholerę i dla każdego ważna jest inna. Jeśli wspieracie kogokolwiek, jesteście wspaniali.

Ah, ja do Gruzji oczywiście polecę (jeśli w ogóle) za własny hajs. Żeby nie było wątpliwości.

W formie e-booka wydałam też wyzwanie, które toczyło się na instagramie latem. 10% z zakupu (cena e-booka jest elastyczna, płacisz ile uważasz) przeznaczę na tę zbiórkę po rozliczeniu sprzedaży. Zrobię to publicznie, jak zawsze. Nie zniknę z mediów społecznościowych, dopóki tego nie zrobię. No i od tego momentu jest to (jak zaznaczyłam w nagłówku) autopromocja/marka własna. Wyzwanie kupisz tutaj

Wyzwanie tym, którzy sumiennie wykonywali po jednym zadaniu dziennie przez miesiąc, przyniosło wspaniałe wyniki. Gratuluję każdej z tych osób. Było ich jeszcze więcej, ale nie wszystko się tu mieści.

Jeśli masz ochotę, zostawiam link do zakupu wyzwania. Sprzedaż trwa tylko do końca listopada, potem zamykam sklep i uciekam na urlop. Ania

Mówiłam, że nie wierzę w przypadki?

LINK DO ZAKUPU

Uściski, Ania
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Previous
Zarabianie w sieci nie tylko dla influ
Nie wierzę w przypadki

0
Would love your thoughts, please comment.x
()
x