Muszę uciec!

Kto dołki kopie, ten sam w nie wpada. Wpadłam i ja. Chciałam mieć wakacje od 4 lipca do końca września. Koniec semestru na wyczerpujących studiach doktoranckich, zero zleceń, zero zajęć z dziećmi. Zostałby mi tylko blog, który chociaż jest czasochłonny jak 3/4 etatu, byłby moją przyjemnym zajęciem. W końcu ja MUSZĘ mieć jakieś zajęcie, bo bym oszalała.
Gdy byłam mała nauczyłam się cyklu – dwa tygodnie chodzę do przedszkola, dwa tygodnie leżę chora i gapię się w sufit. Ból związany z oddychaniem, połykaniem płynnego pokarmu (wiecznie angina ropna) i mój stan zdrowia zmuszały mnie do takiego leżącego trybu życia. Okej, półleżącego – w końcu poduszka musi być w miarę wysoko, żeby się nie udusić.
Jedyne co mogłam robić to czytać (nauczyłam się bardzo szybko) układać puzzle, oglądać bajki… kasety video szybko się kończyły a ja oglądałam niemieckie RTL 2 i włoskie RAI DUO. To jest niemal niemożliwe, że nie nauczyłam się tych języków mając z nimi kontakt każdego zakichanego dnia. Pamiętam tylko jak denerwowałam się, że Niemcy to dzieci jakiegoś lepszego Boga bo tamtejsze dzieci miały reklamy jogurtów z drobinkami strzelającymi w buzi i płatki cini minis, a u nas to nie istniało…
 W myślach żałowałam zawsze, że inne dzieci bawią się w przedszkolu w „chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi” czy tam inne „mało nas do pieczenia chleba”, a ja tak leżę i leżę. Brak sensownego zajęcia wydawał mi się największym koszmarem… i tak mi zostało.
Nie cierpię bezczynności, dlatego robię dużo bardzo różnych rzeczy. Nie o wszystkim piszę na blogu, ale znacie pewien dość duży wycinek. W ostatnim tygodniku pokazywałam ile się u mnie dzieje. Myślałam że jak tylko wrócę z Warszawy, będę chciała odpoczywać i… sprawdziłam prognozę pogody.
30 stopni.
W pierwszej chwili pomyślałam tylko – o nie! W drugiej – jak ja chciałabym być nad morzem! W trzeciej – jaka szkoda, że będę topić się na miejscu siedząc przed laptopem.
Myślałam nawet o popołudniu nad jeziorem. Ale jedzie się godzinę. Nad zalew koronowski autobusem 2h (muszę najpierw dojechać do Bydgoszczy). Nie miało to specjalnie sensu.
Z drugiej strony łaknęłam lepszego powietrza. W Warszawie czuję się brudna. Włosy, twarz – wacik nie ma litości i jest szary.
A potem się pomyliłam i zamiast płynu micelarnego nalałam na wacik szampon do włosów. Wcześniej zapomniałam o klapkach pakując się do Warszawy i prawie nie pojechałabym na sesję doktorantów, bo myślałam o innym dniu.
Jestem zmęczona.
Trudno przyznać to przed samą sobą – kocham pęd, kocham być zajęta. Nienawidzę bezczynności, bo przypomina mi dzieciństwo. Choroba uczy pokory – teraz gdy czuję się dużo lepiej niż kilka lat temu, mam ochotę chłonąć życie każdym zmysłem. Doświadczyć wszystkiego.
Nie marnować dni.
I myślałam że na spokojnie dotrwam do czwartego lipca.
Nie dotrwam.
Mam pewną ważną [nazwijmy to – służbową] sprawę do załatwienia w Trójmieście. Nie myśląc o tym co robię, potwierdziłam swoją obecność o tej i o tej godzinie.
A potem nie miałam wyboru – znalazłam szybko coś na airbnb  i zarezerwowałam nocleg.
Pełna entuzjazmu obdzwaniam wszystkich – każdy w pracy! I nie załatwi urlopu z dnia na dzień. W weekend? Świetna sprawa, z wielką chęcią! Ale nie w czwartek 🙁
A potem logując się na fejsa zauważyłam na grupie mojego roku że zaliczenie eseju jest właśnie w czwartek. W ten czwartek. I trzeba być osobiście. Bo przełożone w ostatnim momencie:(
Rok temu odwołałabym nocleg i patrzyła jak przepada zapłacona kasa. Odwołałabym spotkanie, którego odwołać nie mogę, bo zrujnuję sobie opinię u klienta. Pomyślałabym że skoro nikt nie może, to może to jest jakiś znak.
Ale dzisiaj myślę inaczej. Jutro ma być bardzo gorąco. To wystarczający powód by nie odwoływać swoich planów i rozsiąść się na plaży z książką. Bo mogę. Bo to moje życie i to ja decyduję.  
Dokończyłam dzieła. Pomyślałam że skoro nikt nie może, to zapytam czytelników. I udało się, mam fajnie zagospodarowany wcześniejszy weekend! 
Kombinezon w różyczki kupiłam tutaj – zasypaliście mnie pytaniami na snapie, to daję znać : 🙂
Potrzebuję tej cholernej przerwy. By odkleić się od maili, by odpocząć od błędów popełnianych przez wszystkich wokół. Podczas gdy ja zawsze robię wszystko na czas, w nieskończoność czekam na kuriera z papierami albo dostaję nie te dokumenty co trzeba. Czekam aż wszystko ruszy dalej, bo inny podwykonawca zawalił termin swojej części. Siedzę z nosem w telefonie cały czas… I jeśli nie odetnę się od tego wszystkiego to po prostu oszaleję.
Więc jadę nad morze na szybszy weekend.
Nie wierzę że to robię!
Ale robię 😀
Jeśli ktoś chce się spotkać a nie odezwał się na czas – zapraszam na spotkanie na którym dzięki uprzejmości Kasi i Oli też będę. Szczegóły w linku  – piątek 18:00 Gdańsk.
Ja zabawię w Trójmieście tylko dwa dni z małym hakiem ale wykorzystam je na maksa. Potrzebuję tego jak nigdy dotąd.
A teraz kawa (rzadko pijam), pyszne makaroniki i chwila na ogarnięcie papierów :).
I podzielę się informacją o corocznej konferencji w Paryżu – w tym roku zapisy do końca czerwca, a koszt całości to 140 PLN (dojazd, hotel w Paryżu, ubezpieczenie i konferencja) – szczegóły tutaj
No i jeśli jest coś co powinnam KONIECZNIE zobaczyć albo koniecznie zjeść – dawajcie znać 🙂 Ja uciekam!
Ten wpis to jeden wielki chaos, tak jak moje myśli dzisiaj – i tak nie da się pracować z przegrzanym mózgiem więc wykorzystam przerwę.


Bądź na bieżąco! 

  INSTAGRAM ❤ FACEBOOK 
❤ FACEBOOK MONIKI 

Niektóre teksty widzą tylko subskrybenci (nie lądują na „głównej”) –

 jeśli chcesz być na bieżąco, zostań obserwatorem w google lub na bloglovin 🙂 A jeśli dany tekst Ci pomógł, sprawisz mi przyjemność, jeśli klikniesz +1 w g+ pod tekstem 🙂

Follow on Bloglovin

Komentując oświadczasz, że znasz regulamin

Uściski, Ania
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Previous
Wegetariańskie kotleciki z kaszy jaglanej i curry – prosty przepis na obiad
Muszę uciec!

0
Would love your thoughts, please comment.x
()
x