Jak sprawić, by zły dzień nie zamienił się w … złe życie?

Czasami każdy ma tak zwany gorszy dzień. Niefajnie robi się wtedy, gdy ten gorszy dzień zaczyna się niepokojąco przeciągać…. 

Trzymałam się dzielnie. Wtedy, kiedy przełożyłam wizytę u neurologa by iść na seminarium, a dzień przed okazało się, że seminarium jednak nie ma. Trzymałam się wtedy, gdy spóźniał się autobus i wtedy, gdy trzasnęła mi ostatnia żarówka. I to był błąd, bo powinnam wtedy wybuchnąć, ostygnąć i zastanowić się nad tym, dlaczego tak jest. A zamiast tego – spotkała mnie kumulacja.Myślę, że czarę goryczy przelały czwartkowe zajęcia. Nie sądzę, aby połowa grupy w której jestem, doznała jakiejś zbiorowej amnezji, więc przepływ informacji wciąż mnie zadziwia. W skrócie mówiąc – niektórzy z nieznanych przyczyn nie dzielą się informacjami typu : jakieś zajęcia przepadają, czy  na jakieś trzeba coś przygotować.  

Malutka rzecz, jedna iskierka, bzdurka – niestety, pozwoliłam tej kuli śnieżnej toczyć się dalej i rosnąć w siłę. Tak więc w czwartek kula toczyła się z powodu bzdurki. Ale potem toczyła się dalej, bo miałam ochotę coś zjeść. Bliżej nieokreślone coś. Poszłam do sklepu, pokręciłam się, kupiłam dwie czekolady, rzuciłam je w kąt i nadal chciałam coś zjeść. Typowy nastrój obrażonej na cały świat baby. Jest zła, ale nie wie czemu.

 Następnie sprawdziłam stan konta, sama nie wiedząc czego się spodziewałam – nagle niemożebnie zaczął irytować mnie brak przelewu na czterocyfrową kwotę. Nie byłoby w tym irytowaniu się  nic dziwnego, gdybym nie czekała na ten przelew od….grudnia. Nie wiem na co liczyłam, że cudownie ktoś zachce sam uregulować dług wobec mnie? 

Och, a potem było już tylko gorzej.

 W piątek dowiedziałam się, że pewna firma wybrała inną agencję (w uproszczeniu – ja miałam być podwykonawcą) i nie pojadę do bardzo fajnego kraju. Poczułam się jak dzieciak, który zostaje jako ostatni wybrany do drużyny na lekcji wychowania fizycznego.

Kula toczyła się nadal, a wszystkie malutkie sprawy przyklejały się do niej i stawały się już całkiem zauważalne. Tak, wciąż chciałam „coś zjeść” ale nie wiedziałam sama co. 

Od pewnego czasu mój telefon się psuje i ten sam sms przychodzi po jakieś 40 razy. Więc jakiś czas  temu wyłączyłam całkiem dźwięk sms-ów i powiadomiłam większość ludzi, że alb fejs, albo trzeba dzwonić. Wczoraj potrzebowałam odebrać sms, aby potwierdzić kod i skorzystać z awaryjnego konta bankowego. Wtedy  zobaczyłam zapchaną skrzynkę. Wściekła za jednym zamachem skasowałam wszystko bez czytania.

Kula była już wielka.

Och, i jeszcze ta spamerska firma, która ciągle usiłuje na tym blogu reklamować suplement diety, nieudolnie bawiąc się marketing szeptany. Też mnie wkurzyli.


„Kiedy żądli mnie osa, żądli mnie cały świat”.


Wielką kulę pełną problemów zauważyłam dopiero dzisiaj rano. Inni pewnie widzieli ją wcześniej – w  jednozdaniowych odpowiedziach na maile i wiadomości, w moich oczach i mojej minie.

Stop!


Gdy krzyknęłam to sobie w myślach, kula jakby trochę zmalała. A przynajmniej – potoczyła się w drugą stronę.

O nie, to trwa za długo! 

Trzy minuty na uporządkowanie myśli. Dlaczego poddaję się tym emocjom? Co mnie gryzie? Dlaczego pozwalam się temu gryźć?

Oglądałam kiedyś reportaż o mężczyźnie, który kupił sobie warany – piękne mięsożerne, wielkie „jaszczury”.  Karmił je i zapewniał im wszystko co trzeba. Raz na jakiś czas w zabawie waran drasnął go zębem w łydkę czy rękę. Coś jak podrapanie kota – pomyślał.

Zbagatelizował, zostawił.

Po jakimś czasie sąsiadowi zaczęło coś śmierdzieć. Otwiera drzwi, a tam warany bawią się nadjedzonymi zwłokami swojego żywiciela. Draśnięcie zębem nie było przypadkowe – warany  wpuszczały tak jakiś rodzaj trucizny, która baaaaardzo powoli zabijała czy tam usypiała ich właściciela.

Nie wiem czemu pomyślałam o tej historii akurat podczas porannego porządkowania myśli, ale stwierdziłam, że pora wyleczyć drobne rany i nie dać się zjeść swoim waranom. Albo zmiażdżyć śnieżnej kuli.

Tak czy siak – trzeba było powiedzieć jasno wyraźnie – stop. 

Akt drugi – rzut okiem na zeszyt wdzięczności . Kula zmalała jeszcze bardziej. Uff, robi się coraz ciekawiej!

Akt trzeci – wypisałam wszystko, na co jestem zła, na co byłam zła i co mnie denerwowało w ostatnich dniach. Po zapisaniu każdej linijki stosowałam prostą procedurę mini-mantry :

Wybaczam tobie

wybaczam sobie

kocham ciebie

kocham siebie 


Na szczęście nie musiałam sięgać po drastyczniejsze środki w postaci ostrzejszych tekstów na otrzeźwienie :).

Akt czwarty – zapisaną kartkę wrzuciłam do pieca i już w lepszym humorze napuściłam sobie wody do wanny. Gorąca woda, olejk bazowy+ grejpfrutowy. (bez bazowego można poparzyć sobie tyłek. Been there, done that…).

Trzy minuty w wannie i rozlega się dzwonek do drzwi.

Na szczęście wiedziałam już, że nie chcę toczyć tej kuli dalej i nie było erupcji wulkanu, trzaskania drzwiami i wściekłości.

Luz.

To będzie truizm i coś mega oczywistego, ale czasami popadamy w długotrwałe złe nastroje, bo sami dorzucamy ciągle drwa do tego ogniska. A potem płacz, bo wymknęło się spod kontroli i pali się cały las. Łatwiej gasi się mały ogień niż wielki.

Złe dni są potrzebne. Po to, aby zresetować myśli, docenić te lepsze i po kuksańcu w żebro zmotywować się do jakiegoś działania. Ja potrzebowałam tego dnia trochę wcześniej, ale zachowałam się głupio i to wyparłam.

Miałam kiedyś taką sytuację, że próbowałam stłumić kaszlnięcie albo czkawkę. W każdym razie – zamknęłam usta. Ból który rozszedł się gdzieś w okolicy mostka był dotkliwą nauczką, by nigdy więcej tego nie robić.

Postanowiłam szybko zrobić kolaż swojego nastroju. 

źródła zdjęć : jeden, dwa, trzy, cztery 

Żółty. Kolor energii . Ok, widocznie tego mi brakowało.

Czasami sklejam sobie obrazki, czasami koloruję mandale. 

Potem wyraziłam swój nastrój piosenką, która pierwsza przyszła mi do głowy

Tytuł idealnie wkomponował się w moją ostatnią głupotę. Spróbowałam też spojrzeć na moje problemy z błędnikiem i coraz częstszą, nagłą utratą równowagi trochę bardziej metaforycznie.

Yep, skończyłam kilka ważnych „spraw” nie dając sobie czasu na adaptację do nowej sytuacji. Po prostu zaczęłam żyć dalej. 

Ok, jaki może być mój nastrój za chwilę? Poprzeglądałam palety z żółtym który w momencie czułam i wybrałam taką :

Całkiem ładna, prawda? Możecie taką zrobić na deisgn seeds: 
http://design-seeds.com/home/entry/ranunculus-orange
Ok, już coś więcej się dzieje.
Róż, blady żółty… muffinki!
Jednak promocja na czekoladę i te dwie nieszczęsne tabliczki na coś się przydały. 
Ba, nawet obiecałam sobie, że muszę kupić kilka innych wesołych papilotek i silikonowych form do wypieków, bo będą całkiem fajne  w dobrej cenie w lidlu .
Och, muffinki. Po dobrych, słodkich babeczkach wszystkie dziwne nastroje pryskają jak bańka mydlana. Nie ma żadnych ciężkich kul śniegowych. Wystarczy pacnięcie delikatne jak muśnięcie skrzydełkiem motyla i po sprawie.
A gdy zasiadałam do napisania tego tekstu, przypomniałam sobie, że podobny już kiedyś napisałam :

JAK SZYBKO I SKUTECZNIE POPRAWIĆ SOBIE HUMOR? 🙂 MOJE METODY

Zakończę więc sprawę krótkimi wnioskami – brutalna prawda jest taka, że często człowiek jest rozdrażniony, bo… nie zrobił nic, aby przestał być rozdrażniony. Tymczasem wystarczy zadać sobie pytanie – czego chcę bardziej – podłego nastroju, czy zrobienia czegoś z tym nastrojem?  
I zrobić co należy.
Wybór jak zawsze – należy do Ciebie. Im szybciej powiesz stop, tym lepiej. Bo z wielkimi kulami niestety człowiek nie poradzi już sobie sam.

Jaki jest twój ulubiony sposób na rozładowanie napięcia? 🙂 

Niektóre teksty widzą tylko subskrybenci (nie lądują na „głównej”) –

 jeśli chcesz być na bieżąco, zostań obserwatorem w google lub na bloglovin 🙂 A jeśli dany tekst Ci pomógł, sprawisz mi przyjemność, jeśli klikniesz +1 w g+ pod tekstem 🙂

Follow on Bloglovin

Uściski, Ania
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Previous
Podstępny potwór, który niszczy Twoje życie – bylejakość [rozwojownik]
Jak sprawić, by zły dzień nie zamienił się w … złe życie?

0
Would love your thoughts, please comment.x
()
x